Czytamy wciąż za mało
Z opublikowanego przez Bibliotekę Narodową raportu o stanie czytelnictwa wynika, że w ubiegłym roku lekturę co najmniej jednej książki zadeklarowało 43% badanych. To o dziewięć punktów procentowych więcej niż w dwóch ostatnich latach, najwięcej od dziesięciu lat. Skąd, Pana zdaniem, ten wzrost? Powiem przewrotnie: i wzrost, i nie wzrost.
Lata 2021-22 to wychodzenie z pandemii, która zaburzyła wiele zjawisk społecznych w Polsce, więc zestawianie danych z tego okresu z tymi z 2023 r. jest dość ryzykowne. Oczywiście, szukając optymizmu, wspomniane 9% to pozytywna wiadomość. Jeśli jednak spojrzymy na cały przedział czasowy prowadzenia przez BN badań czytelnictwa, czyli od początku lat 90, to zauważymy, że dwie dekady temu i wcześniej proporcje czytelników układały się w stosunku mniej więcej 2/3 do 1/3. Zatem mówiąc o wzroście i odnosząc się do czasów pandemii, to, owszem, widać go, ale analizując dłuższą perspektywę, tak nie jest. Możemy ewentualnie przypuszczać, że wracamy do względnie optymistycznego poziomu normalności, lecz do stanu sprzed dwóch dekad jeszcze daleko. Poza tym zwykle w prostych, szybkich komunikatach koncentrujemy uwagę na jednym zagadnieniu – w tym wypadku na tym, że 43% zadeklarowało lekturę co najmniej jednej książki. Nie jest to jednak stabilny wskaźnik. Ponieważ „co najmniej jedna” oznacza, że do tej grupy, kolokwialnie mówiąc, wpadają osoby, które jednego roku do czegoś zajrzą, a drugiego już niekoniecznie, zatem dane się wahają. Natomiast gdy przyjrzymy się wskaźnikom stabilnym, tzn. takim, które dotyczą systematycznego kontaktu z książkami, np. siedem i więcej w ciągu roku, to tu się nic nie zmienia – od lat mamy 8%. Przestrzegałbym jednak przed nadmiernym optymizmem. ...
DY