Czyż Chrystus jest podzielony?
Jak podały agencje, podobnie jak w ubiegłym roku jeden z gołębi został zaatakowany przez mewę i wronę. Rozpaczliwie uciekając, znalazł schronienie wśród kolumnady otaczającej Plac św. Piotra. Całe zajście uchwycili na zdjęciach fotoreporterzy.
Natychmiast po opublikowaniu obrazów w internecie pojawiło się mnóstwo komentarzy. Jedni dostrzegli w tym symbol czasów ostatecznych, prognozę wojennej zawieruchy, inni – prawo natury (mewy są dużo większe od gołębi i agresywnie bronią terytorium, które uważają za swoje). Przed rokiem media analogiczne zdarzenie jako wyjątkowe interpretowały w kontekście rezygnacji Benedykta XVI z Tronu Piotrowego. Jak w tym roku zostanie ono odczytane? Kto będzie miał rację? Jedni czy drudzy? A może jedni i drudzy?…
Oczywiście można by przejść do porządku dziennego nad tym, co wydarzyło się w niedzielę. Diagnoza wydarzeń na świecie nie nastraja do optymizmu. Nie chodzi nawet o to, że w XXI w. tolerowane są okrutne wojny, morduje się setki tysięcy niewinnych ludzi. Agencje rządowe i organizacje międzynarodowe tak naprawdę w swoich działaniach są totalnie nieskuteczne. Tzw. wielka polityka jest zbyt potężna, aby mogły jej w czymkolwiek przeszkodzić. Pokoju brakuje też na poziomie codziennych ludzkich odniesień. Agresja jest generowana w mediach. Miejsce argumentów zajęły w nich obelgi, nienawiść, potwarz i ironia. Stały się one narzędziem osiągania celów, kompromitowania przeciwników, sposobem prowadzenia polityki i moderowania debaty publicznej.
Najgorsze jest to, że stan permanentnej wojny – gołym okiem niewidzialnej, projektowanej w zaciszu pijarowskich gabinetów, sterowanej przez ludzi złej woli – stał się elementem międzyludzkich relacji. Także wśród chrześcijan. Dźwięczą mi jeszcze w uszach słowa z drugiego czytania z niedzieli, 26 stycznia: „Upominam was, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni, i by nie było wśród was rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli. Doniesiono mi bowiem o was, bracia moi, przez ludzi Chloe, że zdarzają się między wami spory. Myślę o tym, co każdy z was mówi: Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa. Czyż Chrystus jest podzielony?” (1 Kor 1,10-13). Bardzo łatwo jest nam się dzielić, przypinać sobie nawzajem łatki, obdarowywać pogardą, ponieważ jeden słucha Radia Podlasie, a inny Radia Maryja. Ktoś czyta „Nasz Dziennik” – ktoś „Tygodnik Powszechny”. Dajemy się nabierać na swego czasu mocno lansowaną rzekomą dychotomię, jaka istnieje pomiędzy „Kościołem toruńskim” i „Kościołem krakowskim”, papieżem i „resztą” Kościoła, pomiędzy hierarchią i „zwykłymi” wiernymi. Jak możemy skutecznie zabiegać o pokój na świecie, skoro nie ma pokoju w nas? Skoro z taką łatwością przychodzi nam tworzyć prawdziwe czy też wirtualne barykady, a z takim trudem – stać się „ludźmi pokoju” w swoich domach i środowisku życia.
Jest ktoś, komu bardzo zależy na podzielonym świecie, Kościele, skłóconych ludziach, aby ów status quo utrzymać. Może warto jednak spojrzeć na opisany wyżej fakt w kategoriach znaku? I obudzić się z błogiego snu nieświętego „świętego” spokoju.
Ks. Paweł Siedlanowski