Daj nam dzisiaj
A do mnie ze sprawą kruszyny odezwała się psiapsiółka. - Dzwonię do ciebie w bardzo nietypowej sprawie - przywołała w prologu klasyka. Brzmiało nieźle. Nadstawiłam ucho. - Mam chleb - przemówiła (tu ja się odwołam do klasyki) z pewną taką nieśmiałością. Jak się zarutko potem okazało, owa nieśmiałość wynikała stąd, że zostały jej resztki starego, czerstwego chleba. Nauczona od dziecka, że podstawowego Bożego daru się nie wyrzuca na śmieci, chciała go komuś sprezentować. - Może dla kur - zastanawiała się w słuchawkę - by ktoś go na wsi wziął. Może by i wziął. Tyle, że ona - miastowa - zlustrowała swoich wsiowych znajomych i nikt jej na takiego, co by ten chleb chciał przyjąć, nie pasował. Bo niby wszyscy wsiowi, a jakoś tak bardziej do miasta przynależą.
Znaczy się – kur nie mają. Toteż się do mnie, jako mieszkającej w mieście, ale rdzennej wieśniaczki, z problemem swoim i nadzieją w sercu zwróciła. Przykro to powiedzieć, ale jej wybór nie był strzałem w dziesiątkę. Jeszcze parę lat temu wzięłabym ten chleb w ciemno i oddala temu czy tamtemu sąsiadowi. Ale teraz… Tych z prawa nie ma, ci z lewej sami jajka kupują…
I tu – niespodziewanie – problem chleba dla kur zadziałał niczym Proustowska magdalenka. Przywołał obraz dziewczynki, która – wysłana przez matkę – drepcze z koszykiem jaj do odległego sklepu. Jej myśli krążą wokół tego, żeby iść równo (a spróbuj równo, jak kałuże trzeba przeskakiwać albo przed psem uciekać), żadnego jajka w niczym nie uszkodzić, bo wujenka-sklepowa postuka jednym o drugie i od razusieńku rozpozna, czy pęknięte, czy nie. I wydawało się wtedy, że tak już ten świat ustalony jest i że się będzie z tymi jajkami w stronę sklepu (a nie odwrotnie) na wieki wieków chodziło. I że czerstwy rozmoczony chleb to dla kur rarytas wielki jest. Ale to były czasy, kiedy koło kurnika śmiało można było przejść. Ba, na spacer nawet pójść. Bo choć on przeważnie starą szopą był, gdzie pospolity drób – gdyby tylko zechciał – mógł wchodzić i wychodzić, jak mu się zamarzyło, to okołokurnikowe zapachy nie zaburzały natury.
W popularnym przed laty serialu jeden z bohaterów krążył od domu do domu (stolicznego) i wypytywał o suchy chleb dla konia. Przeważnie był odprawiany z kwitkiem, dzisiaj pewnie by tym czerstwym chlebem całe ich stado napasł. A może jednak nie? Bo – podejrzewam – nie każdy ma (jak moja koleżanka) dotyczące chleba skrupuły. Ona jeszcze z tych, co to jego „kruszynę […] podnoszą z ziemi”. Zasadniczo jednak chleb utracił swój sakralny charakter i stał się jednym z wielu produktów, które – gdy „nie zagospodarowane” – lądują w śmietniku. Niestety.
Że co? Że mamy XXI wiek, przynależymy do Unii Europejskiej i nie będziemy się rozczulać nad jakąś kromką chleba? A może jednak warto?
Anna Wolańska