Dar z tysiącem drzwi
Kiedy wpisuję ich nazwiska w internetową wyszukiwarkę, pojawiają się tysiące wyników. „Stop aborcji”, „Holokaust nienarodzonych czy wybór kobiety”, „Dość milczenia. Aborcja, to nie koniec kłopotów” – to tylko nieliczne tytuły nagłówków portali czy artykułów prasowych informujących o działalności „pro-life”, którą prowadzą od lat. Kim są współcześni obrońcy życia? Jedno jest pewne: to ludzie, którzy „Ewangelię życia” mają mocno zakorzenioną w swoim sercu.
Ciocia Maria od najmniejszych
To było ponad ćwierć wieku temu. Maria Bienkiewicz, lekarka, spotkała koleżankę, z którą studiowała. „Nie umiem sobie z tym poradzić” – usłyszał. Na drugi dzień Maria zjawiła się w klinice, w której na oddziale ginekologiczno-położniczym pracowała koleżanka. Lekarka wskazała na stojące w rogu sali wiadro. Znajdowało się w nim ciało dziecka. Małe rączki, małe nóżki, wszędzie krew. Maria zawahała się, ale sięgnęła do wiadra. Od tamtej pory nic nie było już takie samo. Choć od tamtego momentu minęło wiele lat, ona wciąż trzyma na rękach tamto dziecko. Czasami zastanawia się, kim byłoby dzisiaj, gdyby jego matka nie poddała się aborcji.
– W czasach PRL-u ginekolog nie mógł odmówić wykonania zabiegu przerwania ciąży. Tak to się wtedy nazywało. Dzisiaj mówi się o aborcji. Jednak słowa te niezmiennie znaczą to samo: zabicie dziecka w łonie matki – mówi stanowczo M. Bienkiewicz. – Dopiero od 1993 r. wykonania aborcji można odmówić – wyjaśnia.
Od tamtego momentu stała się jawną obrończynią życia. Skończyły się czasy konspiracji, kiedy lekarze wpisywali w kalendarzu, obok daty umówionego zabiegu, numer telefonu Marii. To właśnie wtedy powstały wstrząsające zdjęcia dzieci zabitych w czasie aborcji. – Zrobiłam te fotografie, bo chciałam, żeby ludzie choć w części doświadczyli tego wstrząsu, jakim jest spotkanie z zabitym, nienarodzonym człowiekiem – wspomina. ...
Jolanta Krasnowska