Komentarze
De ja vu cz. 2

De ja vu cz. 2

Tydzień temu wróciłem pamięcią do rozmowy z wysokim urzędnikiem PRL sprzed 25 lat. Wspominam tę rozmowę dziś, 20 lat po wybiciu się Polski na niepodległość, gdy w szkołach obecna jest na powrót religia, gdy żadna uroczystość publiczna nie obywa się bez nabożeństwa lub obecności kapłana.

Jeśli dodamy do tego wciąż masowy udział w uroczystościach religijnych, deklaratywne przywiązanie do chrześcijaństwa, powszechne nadużywanie wiary w budowaniu wizerunku przez  wszelakiej maści polityków, można by odnieść wrażenie, że rację mają ci, którzy stawiają Polsce zarzut jeśli nie państwa wyznaniowego, to przynajmniej fundamentalnie katolickiego. Lecz to tylko powierzchowność, wystarczy bowiem włączyć pierwszy lepszy program telewizyjny lub sięgnąć po gazetę, by zadać sobie pytanie, czy Chrystus w Polsce nie potrzebuje świadków dziś w większym niż 25 lat temu stopniu?

Przed pięciu laty nie wyobrażaliśmy sobie świata bez „naszego” Papieża. Jego odejście wywołało w nas wstrząs tak głęboki, jak żadna z pielgrzymek. Co zostało z tych narodowych rekolekcji po czterech latach? Coraz częściej zapominany 2 kwietnia, 16 października. Może i targają nam jeszcze jakieś chwilowe emocje, może coś się jeszcze zatli w dniu beatyfikacji czy kanonizacji, ale cóż więcej? Jeszcze media próbują z tej okazji wskrzesić popyt na odpustowe pamiątki, by następnego dnia bez żenady zmusić nas do dyskusji nad wyrwanym z kontekstu fragmentem wywiadu  Benedykta XVI o tym, że stosowanie prezerwatyw nie powstrzyma epidemii AIDS. Rozumiem niektóre media. Temacik lekki, łatwy i przyjemny. Nie każdy musi być katolikiem, nie każdy musi się orientować w nauce Kościoła. Ale nie rozumiem łatwości, z jaką wielu świeckich daje się wciągać w ten fałszywy z założenia dyskurs. Ani razu nie usłyszałem choćby próby wyłożenia faktycznego kontekstu wypowiedzi Ojca Świętego. Czy dlatego, że w radosnym „parciu na szkło” znawców tematu zapomniano o zapoznaniu się z nim? Co ma powiedzieć przeciętny niedzielny katolik, skoro intelektualna elita nie potrafi sklecić zdania i przekonująco przekazać motywów, jakimi kierował się Papież?

Przy okazji kolejnych rocznic obrony krzyża w Miętnem, śmierci ks. Jerzego Popiełuszki  czy męczeństwa Unitów słyszę komunał: „Byście nie musieli robić tego sami”.  Mam wówczas ochotę odpowiedzieć cytatem z Burke’a: „wystarczy, by dobrzy ludzie milczeli, a zło zatriumfuje”. 25 lat temu nietrudno było zostać świadkiem. Tamten świat, choć ponury i okrutny, był prostszy. Nie było kolorowych pisemek, kanalików telewizyjnych, stacyjek radiowych kuszących życiem bez bólu, problemów czy śmierci. Celebritów namawiających do naśladowania ich życia, gdzie naczelną zasadą jest brak zasad. Polityków nagminnie relatywizujących rzeczywistość. Opowiedzenie się za Chrystusem mogło kosztować karierę, dobrą pracę, ale jednocześnie definiowało człowieczeństwo, dawało społeczne wsparcie. Dziś bycie chrześcijaninem oznacza stanięcie obok Chrystusa, naprzeciw rozhisteryzowanego tłumu z kamieniami w rękach gotowego utłuc nierządnicę. Tyle że rolę tłumu pełnią teraz dbające o wpływy z reklam media i szukający łatwego poklasku politycy. Iluż z tych sprawiedliwych i pobożnych jeszcze 25 lat temu było po innej stronie i czy rzeczywiście zmienili poglądy, czy tylko zaadaptowali się w nowej rzeczywistości? Kto zobaczy w grzeszniku człowieka? Bardzo często ofiarę tych, którzy chcą kamienować? Kto razem z Chrystusem sięgnie po rzemyki i wywróci stargany tych, którzy na religii chcą ubić interes? 

Cd. za tydzień.

Grzegorz Skwarek