Divide et impera
O prawdziwych intencjach mediów może świadczyć fakt, że „nie zauważyły” prawie 800 ewangelizatorów, przybyłych z Polski i Europy na towarzyszący od lat imprezie Przystanek Jezus, wśród których byli biskupi, kapłani, siostry zakonne i ogromna rzesza osób świeckich. Dostrzegły tylko jednego „fajnego”, otwartego, rozumiejącego młodzież księdza, który - jak sam to lapidarnie ujął - czeka z utęsknieniem na wymarcie biskupów.
Ks. Lemański po kilku dniach wycofał się ze swoich słów i przeprosił wszystkich, którzy mogli się poczuć nimi urażeni. To nieco zbiło z tropu wyczekujących kary suspensy dziennikarzy gotowych rzucić się do gardła znienawidzonemu przez mainstream abp. Hoserowi. Temat honorowego gościa Woodstocku natychmiast zniknął z czołówek serwisów informacyjnych i poza absurdalnymi, niewartymi cytowania, komentarzami, np. pani Środy czy redaktora Szostkiewicza, przestał kogokolwiek obchodzić. Ks. Lemańskiego potraktowano jako dezertera, który zwiał z frontu walki o wolną od katolickiej ciemnoty Polskę. Co z tego sam zainteresowany zrozumiał? Nie nam sądzić.
Rzecz w tym, że od początku jego osoba, wypowiedzi, koncesjonowany bunt są tylko elementami większej układanki. On sam jest pionkiem w grze tym bardziej godnym litości, że – choć nie mam co do tego pewności – chyba nie do końca świadomym, co się naprawdę dzieje i do czego zostaje permanentnie, systemowo wykorzystywany. Mamy bowiem do czynienia z matrycą, doskonale znaną starszym pokoleniem z czasów komuny, która została uwspółcześniona i odpowiednio dostosowana do aktualnych wyzwań. Cel z grubsza pozostał ten sam. ...
Ks. Paweł Siedlanowski