Dla takich chwil warto trenować
Moda na spędzanie wolnego czasu na dwóch kółkach staje się coraz bardziej popularna. Podczas gdy jedni traktują ten sport tylko rekreacyjnie, są i tacy, którzy wyciskają wszystkie siły, pokonując własne słabości. Do tych drugich zalicza się Witold Kania. Jeszcze ponad dekadę temu miał problem z alkoholem i palił dwie paczki papierosów dziennie. Przekonał się, że zmiana życia jest możliwa i dziś nie ma już wątpliwości, co do sensu podjętego wyzwania. - Chcę dalej wchodzić w ten zdrowy nałóg - przyznaje. Rozpaleniu zamiłowania do rowerowych eskapad pomogła panu Witoldowi wykonywana praca.
– Gdy jeździłem w delegacje w Polsce czy za granicę, lubiłem zwiedzać najbliższe okolice właśnie rowerem. To najekonomiczniejsze rozwiązanie. W każdym momencie można się zatrzymać, zrobić zdjęcie czy coś lepiej zobaczyć – zauważa cyklista.
Poważniejsze zainteresowanie dwoma kółkami przyszło w 2018 r., gdy W. Kania wziął udział w rajdzie „Brevet” w Sopocie i w Bieszczadach. – Były to moje pierwsze zorganizowane imprezy – przyznaje pan Witold. – Nie ma w nich ciśnienia na wynik, a można uzyskać kwalifikacje na najważniejsze zawody ultra, typu Bałtyk-Bieszczady, Paryż-Brest-Paryż czy Polska Północ-Południe – dodaje. Mieszkańcowi Ryk udało się zakwalifikować do tych ultramaratonów. Pierwszym, w jakim pojechał, był rajd Północ-Południe w 2019 r., liczący ok. 930 km. – Start nastąpił spod latarni morskiej w Helu, a droga prowadziła do Głodówka w Zakopanem. Udało mi się wtedy wygrać i wciągnąć w ten sport prawie na maksa – mówi W. Kania.
25 godzin treningu dziennie
We wrześniu rycki cyklista wziął udział w Maratonie Rowerowym Dookoła Polski. – Rajd odbywa się co roku, z tym że pętla dookoła Polski jest raz na cztery lata. Na tej pętli jechałem już rok temu i był mój to pierwszy start. Niestety miałem wtedy poważną awarię roweru i po 2040 km musiałem się poddać – przyznaje pan Witold. Do powtórzenia wyzwania zmobilizowała go ciekawość i sportowa złość.
Start w długim na 1040 km rajdzie poprzedziły przygotowania. Trwały od listopada, nie licząc wcześniejszego, prawie miesięcznego roztrenowania. – Przeważnie były to treningi robione na trenażerze. Potem w miarę lepszej pogody starałem się jak najwięcej jeździć po dworze. Sądzę, że tygodniowo jeździłem od 12 do nawet 25 h przed samą imprezą – opowiada W. Kania. Przygotowania obejmowały również sprzęt. – Rower, który zabrałem na wyścig, to stara wypróbowana maszyna o geometrii długodystansowej, dobra na kiepskie drogi i bruk. Miałem też lemondkę na kierownicy, która odciążała dłonie na drogach o lepszej jakości – dodaje cyklista.
Po długich przygotowaniach wreszcie nastąpił dzień startu. Pierwszy odcinek był wspólny, ale po ok. 3 km rowerzyści musieli się rozdzielić. Pogoda na trasie była optymalna. – Temperatura wynosiła ok. 15 stopni C. Na co dzień pracuję w Norwegii, więc przyjeżdżając dzień wcześniej do Polski, nie miałem problemu z aklimatyzacją. Przede wszystkim byłem wyspany przed startem, a to robi ogromną różnicę – tłumaczy pan Witold.
Liczącej ponad 1 tys. km trasy nie dałoby się pokonać bez przystanków. Tych pan Witold miał ok. dziesięć, głównie na stacjach paliw. – Pierwszy postój zrobiłem po ok. 200 km, żeby uzupełnić bidony wodą i dosypać do nich saszetki z porcjami izotoników, które miałem w torbach przy rowerze – zauważa W. Kania.
Cenne wskazówki od kibica
Solidny trening zaprocentował dobrą kondycją rowerzysty. Pierwsze zmęczenie odczuł dopiero po przejechaniu ok. 300 km. – Trwało to chwilę. Wystarczył żel, baton i chwila postoju, by pojechać dalej – przyznaje doświadczony cyklista.
W trakcie maratonu zdarzały się i inne przygody. – Przed Zgorzelcem zrobiło się zimno. Ubrałem więc wszystko, co miałem, ale dalej marzłem. Do miasta brakowało 27 km, więc jedyne, co mogłem zrobić, to tylko jechać. Nie było żadnych miejsc, by się zatrzymać – wspomina W. Kania. Dopiero na wylocie ze Zgorzelca nasz cyklista zdołał się zagrzać na stacji benzynowej. Gdy ruszył dalej, zaczął mu doskwierać deszcz. Innym zaś razem panu Witoldowi zachciało się spać. – Poradziłem sobie. Miałem tabletkę z kofeiną i guaraną oraz żele – wyjaśnia rowerzysta.
Pożywienie byłoby jednak niewystarczające, gdyby nie wsparcie kibiców. To oni dodawali skrzydeł. – Grupka koło Mielna zaoferowała mi banany, colę i ciasto. To było bardzo przyjemne. Powiedzieli, że kibicują. Poinformowali, że w danej chwili jestem pierwszy i że trzymają za mnie kciuki – wspomina W. Kania. Inne ciekawe spotkanie nastąpiło pod Zgorzelcem. – Jeden z kibiców udzielił mi wskazówek, jak mam jechać – przyznaje cyklista. Porada się przydała, ponieważ nawigacja zaczęła wprowadzać w błąd, a w samym zawodniku narastało zmęczenie.
Teraz dwa tygodnie wakacji
Koniec końców pan Witold dojechał na metę, i to jako pierwszy z całego peletonu. Sukces nie bardzo go jednak zdziwił. – Wiedziałem, że jak będę wyspany, to bardzo dobrze wypadnę, mając taką opiekę trenerską i dietetyczną oraz przygotowanie. Poza tym w rajdach samowystarczalnych zawsze dobrze mi się jechało. Drugi raz wygrałem Północ-Południe – zauważa mieszkaniec Ryk.
Podsumowując całą, męczącą drogę, nie trudno się dziwić, że zwycięstwo napawało go dumą. – Dla takich chwil warto ciężko pracować. A ja włożyłem w tej maraton bardzo dużo wysiłku i czasu w przygotowania – zaznacza W. Kania. Za zwycięstwo otrzymał symboliczny puchar.
Po tak ważnym rajdzie przyszedł czas na krótki odpoczynek od dwóch kółek. – Przewiduję lekkie roztrenowanie i wakacje rowerowe przez jakieś dwa tygodnie. W okolicach listopada znowu zacznę trenować, bo marzy mi się pojechać w Maratonie Rowerowym Dookoła Polski – Góry i po raz trzeci powalczyć o zwycięstwo w Północ-Południe. A co będzie na wiosnę, jeszcze nie wiem – zdradza triumfator wyścigu.
Tomasz Kępka