Komentarze
Dłoń magnetyzera

Dłoń magnetyzera

Echa niedawno przedstawionego audytu po rządach PO-PSL nie milkną. Cokolwiek mówi się dzisiaj w przestrzeni publicznej, zahacza nieustannie o wypowiedziane w polskim sejmie tezy obecnie rządzących, wynikające, ich zdaniem, z przeglądu zastanych w poszczególnych ministerstwach spraw.

Cóż, nie sposób zaprzeczyć, iż obraz państwa polskiego, wyłaniający się z dziesięciogodzinnego maratonu parlamentarnego, jest cokolwiek dołujący, jeśli nie tchnący tragedią.

Cóż, nie sposób zaprzeczyć, iż obraz państwa polskiego, wyłaniający się z dziesięciogodzinnego maratonu parlamentarnego, jest cokolwiek dołujący, jeśli nie tchnący tragedią. Oczywiście można nieustannie suflować społeczeństwu, że o żadnym audycie mowy nie ma, ponieważ nie został on zrobiony przez firmę zewnętrzną, jego efektów nie ma na papierze, a w ogóle to wszystko było zamówieniem politycznym, aby przykryć „sukces” Błękitnego Marszu. Ten ostatni argument staje się dzisiaj jednak tezą prześmiewczą, jeśli zważyć, iż nawet sprzyjające i zaprzyjaźnione z opozycją media doliczają się tylko 65 tys. uczestników, wbrew twitterowym tezom stachanowców PO o ćwierćmilionowych tłumach. Podobnie jest również z mitem jednoczenia opozycji, którego akuszerem miał być wspomniany marsz. O ile jest w stanie ona wykrzesać dzisiaj wspólną nieobecność na spotkaniu u marszałka sejmu, o tyle nie jest w stanie i nie może stworzyć jednolitego frontu wyborczego, gdyż – jak w wąchockim autobusie – każdy chce być pierwszy i siedzieć obok kierowcy. Jedyną więc jej metodą jest judzenie społeczeństwa sloganami na poziomie naczelnego entomologa kraju, któremu partyjni koledzy chyba ponownie pozwolili wypowiadać się w mediach. Wróćmy jednak do wspomnianego audytu.

Tracąc świat z pamięci

Pomimo przypominania medialnego mało kto pamięta dzisiaj o działaniach chociażby Julii Pitery, której to Donald Tusk zlecił dokonanie sprawdzenia resortowych nadużyć popełnionych w latach 2005-2007 przez rząd Jarosława Kaczyńskiego. Osławione wykrycie przez nią zakupu dorsza za siedem zetów z groszami śmierdzi do dnia dzisiejszego. Różnicę z aktualnymi wystąpieniami ministrów rządu Beaty Szydło widać gołym okiem. Blamażu poprzedniej ekipy nie są w stanie nawet zakryć krzyki o niesprecyzowaniu danych czy też wrzawa o braku zawiadomień do prokuratury w sprawie popełnionych wykroczeń i zaniedbań. Myślę, że na to przyjdzie jednak czas. Pośród wypominanych poprzednikom błędów mi osobiście dwa jawią się jako zasadnicze potwierdzenie słów ministra Sienkiewicza o teoretyczności polskiego państwa, a mianowicie oddanie rosyjskim służbom danych obywatela rosyjskiego, który chciał złożyć zeznania w sprawie tragedii smoleńskiej, oraz słowa o stanie polskiej armii i zdolnościach obronnych naszego kraju. Te dwie sytuacje ukazują nasz kraj jako „ziemię niczyją”, wciśniętą pomiędzy mocarstwa, rządzoną przez namiestników jednych czy drugich, powolną na każde ich skinienie lub tylko grymas twarzy, a nawet uprzedzającą zachcianki rządców mocarstw. Zadziwiającą wobec tez ministra Macierewicza jest reakcja byłych szefów resortu obrony, którzy w wystosowanym do społeczeństwa liście otwartym zawarli tezę, że to właśnie słowa obecnego ministra są wystawianiem Polski na niebezpieczeństwo, gdyż odważył się publicznie o tym powiedzieć. Teza cokolwiek śmieszna, bo – założywszy tok myślenia byłych szefów resortu – należałoby stwierdzić, że milczenie w tej sprawie jest taktyką obronną. Cóż, a państwa ościenne to już własnych wywiadów nie posiadają i nie są w stanie dokonać oceny stanu polskiej armii? List ten zresztą pokazuje dość dobitnie „poziom” elit polskiego państwa, dla których o pozycji w UE czy w świecie decyduje przejście po czerwonym dywanie i stroszenie pawich piórek, co w końcu prowadzi do odsłonięcia gołego zakończenia pleców. Odwoływanie się do społeczeństwa w tym przypadku (forma listu) jest aż nadto dowodem, iż o podmiotowości polskich obywateli w mentalności tychże panów raczej nie ma co marzyć, gdyż traktują oni społeczeństwo jak gawiedź, której podrzuca się tylko ochłapy taniej zabawy.

Własne pragnienie nirwany

Pani Julia Pitera łaskawa była w swoim przeglądzie „działalności” rządu Jarosława Kaczyńskiego stwierdzić, iż skandalem stało się używanie urzędowych kart płatniczych do celów prywatnych. Mnie natomiast zastanowiła inna kwestia, a mianowicie próba porównania listy przedsiębiorców, którym zalega Skarb Państwa z płatnościami za wykonaną przez nich pracę za czasów poprzedniej koalicji, z długością paragonów za usługi gastronomiczne, wśród których zapewne znalazłyby się i ośmiorniczki. Rozbrajająco na mnie podziałała teza byłej premier Ewy Kopacz, która po zaprezentowaniu w sejmie przez obecnie rządzących stanu polskiego państwa, bez mrugnięcia okiem stwierdziła, że nie trzeba nurzać się w przeszłości, lecz zająć się teraźniejszością i przyszłością. Zapewne każdy oskarżony na sali sądowej bez wahania poparłby panią premier. Żądanie „grubej kreski” odcinającej Polaków od osądzenia przeszłości to już chyba dziejowa spuścizna wszystkich wykształconych na polityce Tadeusza Mazowieckiego i Bronisława Geremka. Tymczasem właśnie osądzenie przeszłości pozwala uniknąć błędów w przyszłości. Obraz poprzedniego establishmentu dopełnia atak, jaki na majora Łupaszkę przeprowadził redaktor Tomasz Lis, nazywając go po prostu mordercą. Ten sposób podejścia do przeszłości stanowi jednak taktykę polityczną, w której niektórzy kreują się na świeżynki, dziewiczo mrugające do świata. Niestety, nawet najlepszy makijaż ze starej panny nie zrobi nastolatki, chyba że w photoshopie. Faktów niekorzystnych dla poprzedniej ekipy przedstawiono wiele, więc żądanie zapomnienia o nich to próba rehabilitacji wilka przez zagryzione przez niego owce. Władysław Bartoszewski swego czasu powiedział, że Polska jest jak stara panna, która, nie będąc ani ładna, ani powabna, musi się starać być chociaż miła. Wygląda na to, że poprzedni rząd wziął sobie te słowa do serca, a nasze państwo postanowiło być miłe dla świata na goło i wesoło.

Jak lunatyk na krawędzi dachu

Ostatnio w polskich kręgach politycznych jako głos zatroskanej zagranicy cytuje się wypowiedź byłego prezydenta USA Billa Clintona skierowaną przeciwko Polsce i Węgrom. Cóż, każdy ma swoje autorytety, a skoro dla niektórych jest nim polityk, którego osiągnięciem jest poplamienie sukienki stażystki z Białego Domu, to i nie dziwne, że w tej roli postrzegają oni nasz kraj (co zresztą już kiedyś powiedział na taśmach u Sowy jeden z ministrów spraw zagranicznych). Nie rozsądzam dzisiaj dokonań rządu PiS, bo na to przyjdzie czas za pół roku. Nie mogę jednak przejść do porządku dziennego nad „dokonaniami” poprzedniej ekipy. I mam nadzieję, że podobnie myślą inni. Fakt przerabiana plakatów PO, na których w haśle „Wspólnie obronimy Polskę” w drugim wyrazie zamieniana jest literka „n” na „b”, wskazuje na zdrowie psychiczne naszego społeczeństwa. Wbrew zapędom ministrów i polityków pani doktor z Szydłowca.

Ks. Jacek Świątek