
Dłonie, których warto się trzymać
Przeżywamy Rok Jubileuszowy, który mija pod hasłem nadziei. - Myślę, że tych, którzy do nas przybywają, by przyjąć karmelitański szkaplerz, warto nazwać pielgrzymami nadziei - dzieli się refleksją o. Mariusz Płuciennik, karmelita posługujący w sanktuarium MB Patronki Żołnierzy Września w Woli Gułowskiej.
– Tym mianem śmiało można by określić także św. Szymona Stocka, od którego wszystko się zaczęło. On też odbył swoistą pielgrzymkę i otrzymał od Maryi znak nadziei. Szymon był generałem naszego zakonu, żył w XIII w. Pewnego dnia wyruszył z Ziemi Świętej do Europy, by tam szukać nowego miejsca dla swoich współbraci, którzy nazwali siebie braćmi NMP z Góry Karmel. Jego pielgrzymka miała nie tylko wymiar fizyczny, nie chodziło w niej jedynie o pokonanie tysięcy kilometrów – zaczyna opowieść o. Mariusz. Karmelitów z Ziemi Świętej wygnały wojny i prześladowania. – Szymon dotarł do Anglii, ale natrafił na nowe kłopoty. Okazało się, że Europa jest „nasycona” klasztorami i zgromadzeniami, także tymi nowo powstałymi, czyli franciszkanami i dominikanami. Do karmelitów odnoszono się mało przychylnie. Inne wspólnoty zakonne zaczęły poddawać krytyce ich regułę, a także słać pisma do Stolicy Apostolskiej z wnioskiem o ich likwidację. Św. Szymon zwracał się szczególnie do Maryi, by uratowała jego zakon. Spędził wiele nocy na modlitwie, aż jednej – z 15 na 16 lipca 1251 r. – doznał objawienia i otrzymał szkaplerz – opowiada o. M. Płuciennik.
Jeden za wszystkich
Szkaplerz jest owocem modlitwy św. ...
Agnieszka Wawryniuk