Kultura
Źródło: Jarosław Kurzawa
Źródło: Jarosław Kurzawa

Do teatru!

Klub Miłośników Teatru działa oficjalnie od 1977 r. Od samego początku główną rolę gra w nim niezmiennie Tadeusz Goc - dyrektor Studenckiego Ośrodka Kultury „Limes”.

 
Zamiłowanie do teatru zaszczepił studentom polonistyki, a ściślej: grupie ludzi, wśród których był T. Goc, ówczesnej Wyższej Szkoły Pedagogicznej Leopold Grzegorek, dziekan wydziału humanistycznego. – Obligował nas do tego, żeby przynajmniej dwa razy w miesiącu organizować wyjazdy do teatru. Mobilizował też do udziału w spotkaniach dyskusyjnych po spektaklach, przygotowywania spotkań z aktorami w Warszawie. Także zapraszania ich do nas, do klubu. Zapasiewicz u nas był, Zanussi, Kolberger, Olbrychski. Jeździliśmy też dalej – do Krakowa, do Teatru Witkacego w Zakopanem, na Międzynarodowy Festiwal Folklorystyczny – wspomina. Kiedy w momencie przekształcania WSP w Wyższą Szkołę Rolniczo-Pedagogiczną rozwiązano polonistykę, KMT zaczął żyć niejako własnym życiem – stał się jedną z form pracy Uczelnianego Ośrodka Kultury „Limes” – pod wodzą T. Goca, który wówczas wraz z Andrzejem Meżeryckim, twórcą Teatru ES, uczył, czym jest teatr. Robi to do dzisiaj.

 

Z repertuarem za pan brat

Rezerwując bilety na spektakle trzeba – co tu dużo mówić – trzymać rękę na pulsie, tzn. na bieżąco śledzić, co działo się będzie na scenach teatralnych np. za pół roku, w odpowiednim momencie zadzwonić i zarezerwować miejsca. – Działam z dużym wyprzedzeniem i trochę ryzykuję – rozwija myśl T. Goc. Nigdy nie da się dokładnie przewidzieć, ilu znajdzie się chętnych, żeby obejrzeć Molierowską komedię, jak duża grupa osób reflektować będzie na „Don Giovanniego” i czy spodoba się pomysł obejrzenia musicalu. Kiedy trzeba zrobić dodatkową rezerwację albo zrezygnować z części biletów, sprawę ułatwiają „kontakty”, czyli wydeptywane przez wiele lat współpracy z teatrami ścieżki.

Ale bywa też tak, że pomysł na spektakl rzucają stali uczestnicy wyjazdów, stąd np. w informatorze UOK „Limes”, w rubryczce z teatralnym menu – „Dziadek do orzechów”, „zamówiony” z myślą o dzieciach.

 

Jedziemy!

Kalendarz z listą chętnych „na teatr” zapełnia się szybko. Kto jeździ? Sporo w tej grupie ludzi związanych ze środowiskiem akademickim czy szerzej: szkolnym, ale to nie reguła. – Szeroki przekrój społeczeństwa, przy czym zdecydowanie więcej pań – uogólnia pan Tadeusz. Przyciąga ich magia teatru, dobra cena (cały wyjazd to koszt rzędu 80-90 zł), fakt, że nie muszą przejmować się transportem, biletami itp., ale też dodatkowe i wyjątkowe atrakcje. Koncert „Ballady i romanse”, w gitarowej aranżacji samego przewodnika – stanowi przedłużenie artystycznej atmosfery – Kiedyś do Krakowa jechał z nami Eugeniusz Kasjanowicz. W drodze powrotnej zrobiliśmy wspaniały wieczór poezji – z sentymentem wspomina T. Goc. A odpowiadając na pytanie o przyszłość Klubu – zapewnia, że można mówić o ciągu dalszym – mimo że niewątpliwym magnesem dla miłośników teatru jest też Scena Teatralna Centrum Kultury i Sztuki. – Konkurencja? W pewnym sensie tak, ale ja jeżdżę na spektakle, których tutaj nie ma. Mnie jej obecność u nas cieszy. Ostatnio słyszałem, że o wielkości miasta świadczy jego kultura, więc z repertuaru tutejszej Sceny Teatralnej można wnioskować, że Siedlce to miasto na poziomie – tłumaczy, dorzucając, że współpracuje także z nią. A opinię, że teatr w Siedlcach przyjął się świetnie, także dzięki niemu, przyjął bez zbędnej skromności. Bo przecież tego bakcyla zaszczepiał przed laty osobiście.

 

TRZY PYTANIA

Tadeusz Goc

kierownik Uczelnianego Ośrodka Kultury Limes UPH Siedlce

 

Nie przejadł się Panu ten teatr?

Zdarza się czasami, że czuję zmęczenie. Ale wystarczy jeden telefon i pytanie: „No to kiedy jedziemy, panie Tadeuszu?”, a zmęczenie mija jak ręką odjął. Poza tym każdy spektakl bardzo się przeżywa. Przyznam, że na początku nie przepadałem za operą. Ale ją polubiłem. Cóż dodać? Ciągnie człowieka do teatru…

 

Pytanie nieco szkolne, ale co daje kontakt ze sztuką?

Jak powiedziała kiedyś jedna ze studentek, trzeba inwestować w siebie, a teatr to właśnie taka inwestycja. Poprzez obserwację tego, co dzieje się na scenie, poprzez przeżycia, których w kontakcie ze sztuką człowiek doznaje – uszlachetnia sam siebie, staje się lepszym.

 

Ile osób „wywiózł” Pan do teatru przez te lata?

Trudno powiedzieć. Ale łatwo można obliczyć, ponieważ wyjeżdżamy średnio trzy razy w miesiącu, w sumie około stu osób. A w czasach, kiedy uczelnia dofinansowywała studentom bilety do teatru, bywało i tak, że na spektakl do Warszawy jechały trzy autokary naraz. Czasy się zmieniły – dzisiaj prawie każdy ma swój samochód, wiele osób jeździ indywidualnie. Ale już kilka razy ktoś z Warszawy powiedział mi, że do teatru chodzi dzięki Siedlcom. Namówił ich znajomy. I nie są to odosobnione przypadki!

Monika Lipińska