Historia
Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu
Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu

Do zażycia lekarskiego

Rozmowa z Dorotą Gnatowską, kierownikiem Działu Tradycji Zielarskich w Muzeum Rolnictwa im. ks. Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu.

Ziołolecznictwo jest stare jak świat - nie ma przesady w tym stwierdzeniu?

Zainteresowanie człowieka roślinami leczniczymi rzeczywiście sięga początku istnienia naszego gatunku. Człowiekowi zależało na tym, żeby przetrwać, zachować zdrowie i uchronić się od chorób, dlatego poszukiwał środków, które miały to zdrowie zapewnić, a odnajdował je w otaczającym świecie - czyli w naturze.

Jakie miejsce w lecznictwie ludowym zajmowały rośliny?

Terapia ludowa dysponowała wielką różnorodnością leków i praktyk leczniczych. Stosowano je zgodnie z posiadaną wiedzą, tradycją i przekonaniami. W arsenale dostępnych środków leczniczych rośliny odgrywały bardzo ważną rolę, jednak pamiętać należy, że wykorzystywano także inne środki, m.in. pochodzenia zwierzęcego, takie jak miód, mleko, wosk, ale także zwierzęcy tłuszcz, krew, skórę, a nawet odchody. W lecznictwie pomocne bywały także popiół, ziemia, sadze, nafta i różne minerały, stosowane jako amulety. Sposoby użycia tych środków w wielu przypadkach kojarzyły się bardziej z magią i zabobonami. A ziołolecznictwo miało bardziej racjonalne podstawy, przetrwało do dziś i okazało się najbardziej solidne, jeśli chodzi o skuteczność.

 

Leczenie ziołami było zajęciem dla wtajemniczonych?

Robiły to zielarki, „babki”, rzadziej znachorzy czy guślarze. Opieka nad ogniskiem domowym i troska wobec drugiego człowieka, szczególnie będącego w potrzebie czy chorego, była domeną kobiet, dlatego to na nich spoczywał ciężar leczenia. Ziołolecznictwem najczęściej zajmowały się starsze kobiety, które już „nie kwitły”, więc spokojnie mogły zbierać zioła i były wiarygodne jako lekarki – w odróżnieniu od młodych, w kwiecie wieku, które częściej kojarzone były z jakimiś czarami. Istniał szereg zakazów dotyczących zbierania ziół: nie mogły się za to brać kobiety w ciąży czy w połogu albo te, które miesiączkowały. Starsze zielarki miały duże doświadczenie – i życiowe, i praktyczne, w rozpoznawaniu roślin i ich użytkowaniu, budziły więc ogólne zaufanie. Często to właśnie babcia przyuczała do zbierania ziół jakąś młodą dziewczynę, np. wnuczkę, zabierała ją ze sobą na łąkę, pole, pokazywała rośliny, opowiadała, których gatunków na jaką przypadłość użyć i w jaki sposób.

 

Sam obrzęd zbierania ziół – w słońcu, na pachnących kwiatami polach czy łąkach – był zajęciem bardzo wdzięcznym…

Zioła w większości były pozyskiwane ze stanu naturalnego, czyli lasów, łąk, miedz. Uprawa roślin leczniczych w ogrodach przyszła później, ale dotyczyło to raczej bogatszych mieszkańców wsi i zagród szlacheckich. Biedniejsi natomiast najczęściej korzystali z tych roślin, jakie wyrosły w obrębie zagrody – na przychaciu czy przypłociu, a które dzisiaj nazywamy chwastami i niekoniecznie jesteśmy zadowoleni, jeżeli pojawiają się w naszych ogródkach, jak skrzyp, podagrycznik czy pokrzywa. Kiedyś ludzie korzystali z całego tego arsenału bioróżnorodności gatunkowej.

Jeśli chodzi o moc rośliny, to gwarantowało je – jak wierzono – miejsce. Najbardziej skuteczne były te zerwane na miedzy i przy płocie. To miejsca symbolicznej granicy, kojarzone z granicą pomiędzy tym, co znane i nieznane, tym, co może pomóc i szkodzić. Powszechne było też przykazanie, żeby zbierać zioła z dziewięciu miedz, by ich działanie było skuteczniejsze.

 

Jakie zioła bezwzględnie musiały być w zielarskiej „apteczce”?

Były to rośliny pojawiające się zgodnie z naturalnym trybem roku kalendarzowego. Na przedwiośniu, gdy kończyły się zimowe zapasy, a pod strzechy zaglądał głód, szukano roślin „zdrowych”, a zarazem zdatnych do zjedzenia. Zbierano pierwsze wiosenne zioła, np. pokrzywę, komosę, gwiazdnicę. Później pojawiały się mniszki, czarny bez – rośliny, które znamy i stosujemy także dzisiaj, a ich działanie terapeutyczne zostało potwierdzone naukowo. Lato przynosiło prawdziwe bogactwo ziół, kwitły: lipa, ruta, rumianek, dziurawiec. Znane są przekazy, że zioła można zbierać tylko do wigilii św. Jana. Wierzono, że po tym czasie czarownice zaczynają zlatywać się na Łysą Górę i zanieczyszczają świat swoimi odchodami, wskutek czego zioła tracą swe lecznicze właściwości.

 

Właściwości ziół wiązano np. z ich święceniem w kościele z okazji różnych świąt?

W kościelnym roku obrzędowym mamy uroczystości i święta, kiedy do kościoła przynoszone były, i nadal są, rośliny do poświęcenia – jak zakończenie oktawy Bożego Ciała czy święto Matki Boskiej Zielnej. Pobłogosławione w bukietach czy wianuszkach – wierzono – mają szczególną moc leczniczą, ale też obrzędowo-ochronną, a nawet magiczną. Zabierano je skrzętnie do domu, zawieszano przy oknach albo drzwiach – miały bronić przed dostępem wszelkiego zła, chronić od nieszczęść czy uderzenia pioruna. Z taką też intencją często okadzano nimi domostwa.

Warto wspomnieć także, że duże nadzieje pokładano w roślinach rosnących w pobliżu kapliczek. Często z przydrożnych figur czy krzyży zdrapywano mech albo porosty i stosowano je na różne dolegliwości.

 

Co możemy wyczytać z nazw ziół?

Kryją one dużo informacji o działaniu, zastosowaniu i wierze z nimi związanej. Tutaj znowu kłania się sfera sacrum, bo wiele z ludowych określeń gatunków roślin nawiązuje do religii, świętych, a szczególnie do Maryi. Dziewannę nazywano warkoczami Matki Bożej, orlik – rękawiczką Matki Bożej, krwiściąg lekarski to baranki Najświętszej Maryi Panny. Samo nazewnictwo wskazywało więc, że rośliny poświęcone są Bożej Rodzicielce i dzięki temu mają większą moc. Odniesień religijnych w nazwach potocznych mamy, oczywiście, więcej. Np. cykorię podróżnik nazywano batożkami św. Piotra, a dziurawiec świętojańskim zielem.

Nazwy wprost wskazują też na działanie roślin. Krwiściąg czy krwawnik stosowano m.in. do tamowania krwawień. W ogródkach wiejskich uprawiano tojad – roślinę o pięknych kwiatach. Ma ona silne właściwości trujące. Nazwa podpowiada, żeby się jej wystrzegać, bo truje – ma w sobie jad. Nazwy mówią też o właściwościach fizycznych roślin. Listki dziurawca, jeśli spojrzeć na nie pod światło, są jakby ponakłuwane igłą i stąd wywodzi się nazwa tej rośliny.

 

Ziołolecznictwa nie da się zamknąć w muzealnej sali jako reliktu przeszłości. Jest ciągle „na topie”!

Moda na zioła wraca chyba ze względu na to, że żywność i środowisko są w dużym stopniu schemizowane, zatrute. Zaczynamy też odchodzić od leków chemicznych, które mają wiele skutków ubocznych. Stąd ludzie wracają do sprawdzonych środków naturalnych. Co cieszy – także nauka wraca do sposobów, z których korzystały nasze babcie i prababcie. Bardzo często zdarza się, że po latach zioła odkrywane są na nowo, przy pomocy najnowszych technik są badane w laboratoriach i na drodze badań eksperymentalnych ich działanie lecznicze zostaje potwierdzone. Pozwala to inaczej spojrzeć na ziołolecznictwo ludowe, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu kojarzyło się bardziej z magią, zabobonami, zupełnie irracjonalnymi praktykami. W muzeum staramy się opowiadać i o tradycjach związanych z ziołolecznictwem i o tym, jak dzisiaj można z niego korzystać. Przekonujemy, że ta wiedza nie jest czymś wyssanym z palca, ale bazuje na dobrej intuicji i doświadczeniu naszych przodków.

 

Co można zobaczyć w muzeum?

Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu kojarzy się przede wszystkim z pięknym skansenem, bogatą kolekcją maszyn rolniczych i wystawą pisanek. Ale można tu także zwiedzić ciekawy „Ogród roślin zdatnych do spożycia lekarskiego”. Staropolsko brzmiąca nazwa wynika stąd, że został on założony na podstawie dzieła ks. K. Kluka, patrona naszego muzeum, który żył w Ciechanowcu w XVIII w. i zajmował się naukowo botaniką, opisywaniem roślin i fitoterapią. Na podstawie jego książki w latach 80 ub. w. w muzeum powstał ogród roślin leczniczych. Rośnie w nim ok. 300 gatunków roślin. A jeśli ktoś pragnie dowiedzieć się więcej na temat fitoterapii, to zapraszam do zwiedzenia stałej ekspozycji „Tradycje zielarskie”, która pokazuje historię leku ziołowego od zarania dziejów aż do współczesnej farmacji. Myślę, że nasza oferta pozwala rozbudzić w sobie pasję do ziół.

 

Dziękuję za rozmowę.

LI