Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Doceniony za wkład w kulturę

Łukasz Węda - prezes Stowarzyszenia Rozwoju Miejscowości Studzianka, znany i ceniony w regionie działacz na niwie kultury, ochrony dziedzictwa, sportu i rekreacji - został uhonorowany odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”.

Przyznawany przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego medal honoruje osoby wyróżniające się w tworzeniu, upowszechnianiu i ochronie kultury. Uroczystość wręczenia odznaczeń pięciu laureatom odbyła się 9 maja na Zamku Królewskim w Warszawie w ramach gali Fundacji Dziedzictwa Kulturowego. - Znaleźć się wśród tylu znakomitych zaproszonych osób to dla mnie wielka nobilitacja i szczególne wyróżnienie - podkreślił Ł. Węda. - Kiedy podczas gali prowadzący mówił, ile wspólnie z mieszkańcami regionu udało się zdziałać przez tych kilkanaście lat, utwierdziłem się w przekonaniu, że warto nadal się starać - zastrzegł. Ł. Węda (ps. Napoleon) urodził się 22 maja 1982 r. w Białej Podlaskiej. Studiował historię ze specjalnością archiwistyka na Akademii Podlaskiej. Następnie kończył podyplomówki na uczelniach w Białymstoku, Lublinie i Warszawie.

Odznaka „Zasłużony dla Kultury Polskiej” to kolejny – obok m.in. nagrody „Bene Meritus Terrae Lublinensi”, „Nasz Autorytet” – w dziedzinie „kultura” czy Medalu Pamiątkowego Województwa Lubelskiego na 100-lecie Odzyskania Niepodległości – dowód na jego aktywność w wielu dziedzinach motywowana chęcią integracji lokalnej społeczności.

Związany od 2003 r. z organizacjami pozarządowymi Ł. Węda jest m.in. współzałożycielem i prezesem Stowarzyszenia Rozwoju Miejscowości Studzianka. „Ocalenie od zapomnienia przeszłości jest naszym obowiązkiem” – uzasadniał swoje zaangażowanie na rzecz promocji rodzinnej miejscowości. „Jako dziecko chodziłem na mizar [cmentarz tatarski – przyp.]. Od babci dowiedziałem się, że Tatarzy byli wojownikami z łukami i walczyli o Polskę. Opowieści zapamiętane z dzieciństwa spowodowały, że chciałem zostać przewodnikiem – w tatarskim stroju oprowadzać ludzi po cmentarzu i odkrywać jego tajemnice” – mówił m.in. przed rokiem w wywiadzie opublikowanym na łamach „Echa”.

Marzenie z dawnych lat spełniło się. Plenery malarskie „Z mizarem w tle”, choć adresowane do dzieci, stopniowo zjednywały działalności SRMS także starszych mieszkańców, zaś bogata oferta programowa przyciągały gości z regionu, Polski, a nawet zagranicy.

Studziankę do dziś licznie odwiedzają miłośnicy tatarskiej spuścizny, fani łucznictwa, tatarskich potraw i integracji. Promocji miejscowości od początku służy również m.in. prowadzony przez Ł. Wędę kwartalnik „Echo Studzianki”.

 

Poszerzają działalność

W ostatnich latach do atrakcyjnego programu działalności stowarzyszenia dołączyły spływy kajakowe Zielawą i Krzną. Kolejne hobby laureata ministerialnej nagrody to biegi długodystansowe. Ł. Węda jest członkiem Klubu Biegacza Biała Biega oraz Bialskiego Klubu Morsa. Na co dzień pracuje jako dyrektor Gminnego Centrum Kultury i Sportu w Piszczacu.

Otrzymany medal – jak tłumaczy – dedykuje wszystkim, z którymi współpracuje. Obiecuje też, iż nie spocznie na laurach – nadal będzie aktywnie działał na rzecz dobra regionu oraz lokalnej społeczności.


Nie zapomina, skąd pochodzę

 

PYTAMY Łukasza Wędę, laureata odznaki honorowej „Zasłużony dla Kultury Polskiej”

 

„Marzenia się spełniają, tylko trzeba mieć nadzieję na ich realizację” – to Pana motto. Przyznany tytuł „Zasłużony dla Kultury Polskiej” jest tego potwierdzeniem? Warto się starać?

 

Przede wszystkim chcę zaznaczyć, iż samo zaproszenie na galę było już dla mnie sporym zaskoczeniem. I wyróżnieniem. Ja działam kilka lat dopiero… Są osoby o większym doświadczeniu i osiągnięciach. Przyznany tytuł jest dla mnie źródłem satysfakcji, bo dowodzi, że to, co robię, ma sens i że są ludzie, którzy z tego korzystają. To wielka rzecz, zważywszy, iż działania na rzecz dziedzictwa kulturowego zostały dostrzeżone w ministerstwie. Dlatego medal dedykuję tym wszystkim, z którymi współpracuję.

Pierwsza część mojego zaangażowania to praca zawodowa, zaś drugą stanowi działalność społeczna. Lubię to, co robię; a robiąc – nie myślę w kategoriach doceniania mnie, tylko spełniania oczekiwań lokalnej społeczności. Nie pracuję dla zaszczytów i nagród. Jestem wizjonerem, a moje marzenia skupiają się wokół tego, co wspólnie możemy zdziałać w regionie i na rzecz mieszkańców.

 

Lista Pana osiągnięć – inicjatyw podejmowanych w różnych dziedzinach życia społecznego – imponuje. Skąd ten zapał do działania? I, chyba najważniejsza kwestia, co jest jego głównym celem?

 

Po prostu lubię wyzwania, a każde nowe napędza kolejne… Cele stale się zmieniają – po zrealizowaniu jednych pojawiają się drugie. Aktualnie skupiamy się na rozwoju turystyki i promocji spływów kajakowych rzekami Zielawą i Krzną. Ponadto szukamy możliwych sposobów, aby ocalić budynek po szkole w Studziance i zaadaptować go na Centrum Interpretacji Dziedzictwa. Taki mamy pomysł. Przy wszelkich tego typu akcjach ważni są ludzie, z którymi współpracuję.

 

À propos ludzi… Mówi się, że współcześnie coraz trudniej jest zapalić innych do działania; że rozwiązania podane „na tacy” nie znajdują zainteresowania, a cóż dopiero praca nad nimi…

 

Ważna jest cierpliwość oraz asertywność. Nie można załamywać się po jednej czy drugiej porażce. Jestem osobą upartą i nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.

Należy rozmawiać z ludźmi, wsłuchiwać się w potrzeby odbiorców i ich oczekiwania, a przede wszystkim uczestniczyć razem w działaniach. Ja w każdą akcję czy wydarzenie staram się wkładać cząstkę siebie.

 

Wróćmy do początków. Wybór „historii” jako kierunku studiów podyktowany był już społecznikowskim zacięciem, chęcią zgłębienia dziejów regionu i promocji rodzinnej Studzianki jako spuścizny tatarskiej?

 

Zawsze chciałem czegoś więcej niż wiedza zawarta w podręcznikach. Dobrze zdałem maturę i zdecydowałem się na kontynuację edukacji. Studzianka, w tym myśl o jej promocji, pojawiła się na dobre w czasie, gdy wyjechałem za pracą do Gdańska. Po okresie zachłyśnięcia się miastem, który szybko minął, zacząłem tęsknić do rodzinnych stron.

Wszystko zaczęło się od powstania stowarzyszenia [Stowarzyszenie Rozwoju Miejscowości Studzianka – przyp.] i chęci zrobienia czegoś dla siebie, a z czasem promocji Studzianki. Mieliśmy dobry „magnes”: temat tatarski – należało go tylko umiejętnie wykorzystać.

 

Z czasem dołączyły działania na niwie kultury, sportu, aktywności samorządowej… Potrafi Pan ocenić, która z dziedzin jest najbliższa sercu?

 

Ze sportem mam do czynienia od dziecka – tę pasję zaszczepili we mnie tata i dziadek. Działania na rzecz kultury zacząłem podejmować na studiach, tj. 15 lat temu. Najbliższa mojemu sercu pozostaje jednak Studzianka ze względu na rodzinę i dziedzictwo tatarskie, a w szczególności cmentarz tatarski – miejsce szczególne i magiczne.

 

Co Pana inspiruje?

 

Wiedzę i doświadczenie zawdzięczam pokoleniu wybitnych ludzi, którzy są dla mnie autorytetami. Nie zapominam, skąd pochodzę i w swojej pracy staram się zawsze nawiązywać do korzeni. Korzystam z wiedzy minionych pokoleń: dokumentów, książek i przekazów. Czerpię z lokalnego potencjału i zasobów, jakie mamy w każdej, najmniejszej nawet miejscowości: dziedzictwa kulturowego, przyrody czy obiektów, którymi można zainteresować turystów. Proszę zerknąć do starych zdjęć lub publikacji dotyczących miejsc, które tętniły dawniej życiem i były ośrodkami rozwoju: Piszczac – miasto ongiś królewskie z licznymi jarmarkami, przywilejami, podobnie jak Łomazy; Studzianka – dawna osada tatarska będąca centrum życia Tatarów w tej części naszego kraju. Ot, typowa wieś – jak mogłoby się wydawać. Tymczasem już jest o niej głośno, a to dopiero początek…

Swego czasu sporo podróżowałem po Polsce. Brałem udział w rekonstrukcjach historycznych, także zagranicą, wyjeżdżałem na konferencje i sympozja. Podpatruję, jak działają liderzy w innych częściach kraju. Cały czas się uczę. Liczne kursy, studia czy edukacja podyplomowa pozwoliły mi poznać aktywnych ludzi. Obserwuję też, jak zmienia się otoczenie i staram się reagować na bieżące potrzeby.

 

Czego zatem możemy spodziewać się w najbliższej przyszłości? Bądź co bądź tytuł „zasłużony” zobowiązuje…

 

Plany są, i to rewolucyjne! Decyzję już podjąłem, zaś to, co zamierzam zrobić, może okazać się sporym zaskoczeniem dla wielu osób. Póki co, nie zdradzam… A co do tytułu – z pewnością zobowiązuje on do tego, aby nie osiąść na laurach, tylko dalej robić swoje… I wciąż szukać nowych wyzwań.

 

Dziękuję za rozmowę.

AW