Dramat naszej epoki
I nie chodzi o to, iż kandydatów do Nagrody Darwina przybyło nam w stopniu zatrważającym, bo wówczas mielibyśmy tylko do czynienia z przyspieszeniem ewolucyjnej eliminacji elementów zagrażających rozwojowi gatunku. Rzecz w tym, że dzisiaj ubrana w szatki mądrości głupota zaczyna wypierać to, co jest owocem logicznego myślenia, i zajmuje miejsce pierwsze wśród ludzkich cnót. Końcówka wakacji w naszej ojczyźnie przyniosła wręcz wysyp takich zachowań.
Działania władz naszego wschodniego sąsiada, grupujące coraz większą ilość imigrantów na naszej granicy, dla każdego cokolwiek tylko posługującego się intelektem już na pierwszy rzut oka jawią się jako agresja. Świat dzisiejszy, nazywany zresztą globalną wioską, nie potrzebuje działań wojskowych, aby prowadzić regularną wojnę, a zwycięstwa nie mierzy się dzisiaj tylko zajmowaniem kolejnych piędzi terytorium wroga. Dzisiaj wystarczy wbić kij w szprychy kół napędowych drugiego państwa, by przejąć nad nim kontrolę. tak z grubsza można pojąć wojnę hybrydową. Do tego wystraczającym sposobem jest wzmożenie na terenie wroga sił destrukcyjnych, które same dokonają dzieła zniszczenia. Obrona naszych granic przez ustanowione przez państwo służby jest dzisiaj podcinana nie tylko biegami przełajowymi parlamentarzystów, ale także wypowiedziami w oczach opinii społecznej obniżającymi ich rangę w życiu naszego kraju. Szczególnie dobitnie w tej kwestii ostatnimi czasy wypowiedzieli się Wł. Frasyniuk i L. Wałęsa. Porównanie naszego wojska do psów, szmat i hitlerowców okazało jednak nie tyle morale naszej armii, ile raczej degenerację intelektualną owych „myślicieli”. Szczególnie boleśnie zabrzmiały słowa niedoszłego „mędrca Europy”, który w przededniu rocznicy agresji nazistowskich Niemiec na Polską porównał naszą armię do hitlerowców. To stwierdzenie padło w mieście, w którym o 4.45 padły pierwsze strzały II wojny światowej, a salwa z okrętu Schleswig Holstein jeszcze nie przebrzmiały na Westerplatte. W mieście, gdzie nadal czuć zapach krwi obrońców Poczty Polskiej. To właśnie tam, a nie gdzie indziej dramat tych słów jest najbardziej przerażający. Do jakiego stopnia musiał skundlić się nasz naród, skoro pozwala na takie wypowiedzi, niezależnie od tego, kto je wypowiada. Niestety, od blisko 6 lat przyzwyczajani jesteśmy do przekraczania rozmaitych granic w naszej narodowej wrażliwości, a metoda krojenia salami zastosowana została w niszczeniu tożsamości i jedności naszego narodu. Co więcej, to co w normalnej społeczności zasługiwałoby na ostracyzm społeczny, w naszej ojczyźnie od dłuższego już czasu stało się powodem do dumy i splendorów. Wystarczy tylko wspomnieć, że to samo środowisko, które dzisiaj polskich żołnierzy porównuje do zbrodniarzy hitlerowskich, całkiem niedawno kazało zbrodniarza Kiszczaka uznawać za człowieka honoru i na piedestał wciągać kogoś, kto w imię interesów obcych mocarstw wydawał rozkazy zabijania Polaków. Ironicznie wypadałoby tylko zapytać, przy którym kieliszku wódki w Magdalence ta wersja została ustalona?
Ameryka chyba jednak Środkowa
Jeszcze dobitniejszym przykładem zajęcia przez głupotę miejsca mądrości w życiu społecznym było zorganizowane przez prezydenta Warszawy, specjalisty od zatruwania zdrowych polskich wód, zgromadzenie dla osób poniżej 35. roku życia. Nazwane górnolotnie Campus Polska już w samej swojej nazwie zawarło drwinę z polskiej tożsamości. W języku łacińskim bowiem słowo „campus” oznacza ni mniej ni więcej, jak puste pole bądź obozowisko ludów koczujących, nie posiadających własnego terytorium lub chcących je dopiero wykształcić. Być może taka właśnie była idea tegoż spotkania, ale traktowanie naszego kraju jako rzeczywistości jeszcze nieistniejącej, projektowanej lub planowanej oznacza po prostu negację wszystkiego, co było dotychczas na przestrzeni ostatnich 1000 lat. Pomijam już fakt, iż w czasie tego spotkania organizatorom i prelegentom niejednokrotnie oberwało się od uczestników, punktujących brak logiki w ich wypowiedziach oraz omijanie niewygodnych dla nich pytań. Największym echem w naszej ojczyźnie odbiła się jednak wypowiedź pewnego posła ze Szczecina, który postanowił opiłować Kościół katolicki z jakowyś przywilejów. Dal samego mówcy takim przywilejem miałoby być chociażby… wypowiadanie się w sprawach publicznych. Cóż, widać coś wcześniej było, jak w Magdalence przy kolacjach. Bo logicznie myśląc, skoro wszystkie organizacje społeczne w naszym kraju mają możliwość wypowiadania się w sprawach publicznych i korzystania z tego, co nasz kraj stanowi, to dlaczego tylko Kościołowi katolickiemu takiego prawa się odmawia? Wystarczy tylko przypomnieć niedawne ekscesy na festiwalu organizowanym przez J. Owsiaka i gwałtowną ich obronę przez „piłujących” Kościół, by pytanie wyżej wzmiankowane z całą mocą móc postawić. Nawet jeśli by tylko traktować Kościół w wymiarze hierarchii, to z faktu obywatelstwa przynależy się mu prawo wypowiedzi. A że poprzez to wpływa on na opinię publiczną? Przecież inni wypowiadający się w przestrzeni publicznej także na nią wpływają w mniejszym lub w większym stopniu. Gdy weźmie się to pod uwagę, wówczas fraza z piosenki zespołu „Czerwony Tulipan”: „Olsztyn kocham, moją małą Amerykę” należy uzupełnić o przymiotnik Środkową, ze szczególnym uwzględnieniem wydarzeń z początków XX wieku w Meksyku.
Dramat, a nie farsa
Powiedzenie, znane już dzisiaj każdemu, mówi, iż historia powtarzająca się nie jest dramatem, lecz farsą. Nie jest to do końca prawda. Skutki bowiem głupoty w przestrzeni publicznej mogą być i zazwyczaj są dramatyczne. Ustanowione na jej podstawie rozumienie rzeczywistości wpływa na konkretnych ludzi, którzy otępiali z lubością nurzają się w bagnie idiotyzmu z tragicznym dla siebie skutkiem. Odebranie bowiem człowiekowi jego tożsamości wcześniej czy później rodzi w nim bestię, które nie zważa na realne skutki swoich działań. Warto jednak przypomnieć i to stwierdzenie, iż rewolucja wcześniej czy później pożera własne dzieci.
Ks. Jacek Świątek