Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Drzewa wyciąć, plany olać

Deweloperzy leją beton pełną parą, włodarze cieszą się z wpływów do miejskiego budżetu ze zbycia działek... A mieszkańcy? Ich potrzeby są na ostatnim miejscu. Z każdego metra kwadratowego trzeba wycisnąć jak najwięcej. Liczy się tylko zysk.

Inwestorzy od jakiegoś czasu mają w rękach oręż w postaci specustawy mieszkaniowej. Pozwala ona na realizację budowy z pominięciem miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Jeszcze kilka lat temu nowe osiedla reklamowały hasła typu: „zamieszkaj w zieleni”. Dziś budowniczowie mieszkań raczej powiedzą: „chcesz mieć zieleń, zamieszkaj w lesie”. Obecnie tereny zielone są jednym z ulubionych miejsc do inwestowania. A cały proces zaczyna się od wycięcia wszystkiego w pień. Trawnik, krzewy czy drzewa to zbędny dodatek, musi ustąpić miejsca choćby miejscom parkingowym, za które nowi właściciele muszą słono zapłacić.

Argumenty ekologów – że drzewa mają ogromną zdolność neutralizowania zanieczyszczeń atmosferycznych, a do tego produkują tlen – przypominają głos wołającego na puszczy.

Coraz częściej widoczni zaczynają być mieszkańcy sąsiadujący z planowanymi inwestycjami. Protesty, petycje, podpisy, nagłaśnianie sprawy w mediach – to ich jedyne sposoby walki z deweloperami stosującymi pogardę dla przyrody i otoczenia oraz balansującymi na granicy jakichkolwiek standardów architektonicznych. Zapędy inwestorów mogą trochę przyhamować miejscy radni. Ci z kolei czują na sobie presję przedsiębiorców, którzy w przypadku negatywnej opinii zarzucają im, że hamują budownictwo w mieście, a tym samym – w ich mniemaniu – rozwój miasta. A tak w ogóle wszystkie głosy sprzeciwu to rzucanie kłód pod nogi inwestorom, którzy przecież słono płacą miastu za atrakcyjne tereny.

Deweloperom nie można w sumie niczego zarzucić: nie dokonują zamachu na praworządność, tylko działają w ramach obowiązujących przepisów. To skutkuje tym, że nowo budowane osiedla to blisko siebie ustawione budynki, a co za tym idzie: brak prywatności, kuriozalnie małe i często źle usytuowane place zabaw przypominające więzienny spacerniak. I oczywiście brak zieleni lub jej znikome ilości. Działki są szczelnie zabudowane, wszakże maksymalne zagęszczenie ma zmaksymalizować zysk dewelopera. I teraz najciekawsze: to branża odporna na kryzysy, także ten związany z lockdownem. Dlaczego mieszkania na betonowych pustyniach sprzedają się jak świeże bułeczki? Pokutuje przekonanie, że nowe zamknięte osiedle to prestiż i miernik szczęścia. Taką mamy mentalność.

Ale może jeszcze to się zmieni: zamiast żądać grodzonych osiedli, zechcemy w końcu takich, na których rosną drzewa, są place zabaw dla dzieci i ławka, na której można pogadać z sąsiadem… Jeszcze tylko trzeba będzie przekonać do tego deweloperów.

Kinga Ochnio