Duszochwat
11 lipca br. zmarł ks. Krzysztof Skwierczyński. Odszedł nagle, podczas głoszenia homilii, w parafii, gdzie zaczynał swoją pracę kapłańską, w której wiele lat mieszkał, służył, spowiadał. Ile dusz wyrwał z rozpaczy jak studnia głębokiej? W ilu wzbudził nadzieję, która niczym wiatr w żagle pomogła wyjść z bezruchu? Ile grzechów czarnych jak smoła odpuścił? Tylko Bóg to wie… Pisały o nim media, nawet te, którym na co dzień nie po drodze z Kościołem. „Ksiądz zmarł podczas głoszenia homilii” - mocno brzmi! Sensacyjnie! Tytuł ciągnie wydanie - jak mówią dziennikarze. Rzecz jasna następnego dnia nikt sobie nie zawracał głowy newsem o księdzu z prowincji. Wszak, wedle kategorii „świata”, nie był nikim ważnym. Jest jednak coś, co umknęło nam, o czym chcę napisać - ponieważ jest to ważne dla zrozumienia, kim był ks. Krzysztof i kim jest - kim być powinien - kapłan w ogólności.
Otóż, kiedy pamiętnego dnia podczas homilii Mszy św. celebrowanej w parafii Bożego Ciała w Siedlcach nagle głos księdza zamilkł, osoby – szczególnie stojące na zewnątrz kościoła – nie za bardzo wiedziały, co się dzieje. Stojący wewnątrz zobaczyli padającego księdza, akcję reanimacyjną. Pierwsza myśl? Pewnie zasłabł… Wkrótce odzyska przytomność, odpocznie, będzie ok. Później okazało się, że prawdopodobnie już w tym momencie, na ołtarzu, przyszła śmierć.
Ludzie nie wiedzieli tego, zostali po Mszy, by modlić się o powrót do zdrowia.
Ale był ktoś, kto wiedział.
***
W poniedziałkowy ranek przyszła do zakrystii zaaferowana młoda kobieta. – Byłam wczoraj na 18.00 w kościele – zaczęła. – Gdy TO się stało, gdy zamilkł głos, dosłownie po 2-3 minutach na plac przy kościele zajechał samochód, czarne bmw. Dwóch młodych mężczyzn zaczęło wykrzykiwać bluźnierstwa, wiwatować. ...
Ks. Paweł Siedlanowski