Komentarze
Dwie historie i morał

Dwie historie i morał

Dawno, dawno temu w Polsce, za czasów I sekretarza PZPR Władysława Gomółki na polach Grunwaldu zorganizowano obchody rocznicowe słynnej bitwy z 1410 roku.

Ponieważ na uroczystość zjechali wszyscy najważniejsi oficjele, całe pola grunwaldzkie usiane były masztami, na których dumnie łopotały biało-czerwone, nylonowe flagi. Pech chciał, że po odjeździe dostojników flagi szybko z owych masztów się zdematerializowały (mówiąc delikatnie, zmieniły właściciela). Organizator uroczystości stanął przed nie lada wyzwaniem, jak tu swoim szefom wytłumaczyć zniknięcie flag, nie pisząc prawdy (co naraziłoby go niechybnie na wielkie nieprzyjemności). Zlecił zatem jednemu ze swych podwładnych opracowanie wiarygodnego raportu. Podwładny stanął na wysokości zadania. Raport zawierał jedno krótkie, ale genialne w swej prostocie zdanie: „Na cześć naszych drogich przywódców flagi wyłopotały się na wietrze”.

Tę historię usłyszałem niedawno od jednego z moich znajomych. A przytaczam ją nie dlatego, aby się pastwić nad organizatorami tegorocznej uroczystości 600 rocznicy bitwy, po której ludzie stali w korkach po osiem godzin, nie mogąc wyjechać z parkingów, policjanci pouciekali i zostawili całą tę sytuację na pastwę losu, a przedsiębiorczy rodacy sprzedawali uwięzionym w autach ludziom szklankę wody za 20 zł. Choć zapewne, gdyby zatrudnić owego speca od wymyślania uzasadnień, można by tę sytuację przedstawić jako wielki sukces organizatorów, którzy zorganizowali wszystko tak perfekcyjnie, że uczestnikom nie chciało się wyjeżdżać, zaś zdzierstwo i brak normalnego ludzkiego odruchu namalować jako promocję i wzrost przedsiębiorczości… Przypomina mi się w tym miejscu historia inna – opowieść pewnego wykładowcy, który studentom dziennikarstwa kazał napisać informację prasową, której treścią była bajka o Czerwonym Kapturku. Gdy to zrobili, kazał im napisać tę informację jeszcze raz – ale tak dobierając słowa i sformułowania, by wyszło na to, że to wilk był tu stroną pokrzywdzoną. – Wiesz co? – opowiadał mi później. – Kiedy tak słuchałem, jak to „rozwydrzony bachor podeptał prawa zwierząt”, to w pewnym momencie poczułem, że byłbym gotów osobiście zapisać się do zielonych…

Te dwie historie pokazują, jak straszną bronią mogą być słowa. A słowa, powielane w tysiącach i milionach przez środki przekazu, mogą być wręcz bronią masowego rażenia. Stawką w wojnie, która jest przy ich pomocy prowadzona, staje się władza nad ludzkimi duszami, myśleniem i zachowaniami. Coś takiego rozgrywa się właśnie na naszych oczach. Stąd też jakoś wcale nie dziwi mnie fakt, że próby wprowadzenia do szkolnych programów jako przedmiotu obowiązkowego edukacji medialnej są od wielu lat w naszym kraju torpedowane, mimo że w wielu krajach zachodnich już najmłodsze dzieci uczy się, jak krytycznie i odpowiedzialnie korzystać z mediów. Dopóki nie nauczymy się sami, że świat na szklanym ekranie niekoniecznie jest tym prawdziwym; dopóki nie pojmiemy, jak przez nasz ulubiony serial wsącza się nam propagandę, pewne modele społeczne i wzorce zachowań; dopóki nie nauczymy się odróżniać opinii czy reklamy od bezstronnej informacji – jesteśmy bezbronni i zdani na łaskę i niełaskę wszelkiej maści manipulatorów.

Ks. Andrzej Adamski