Komentarze
Dwie sekwencje

Dwie sekwencje

O czymże dzisiaj pisać na polskim bruku? Wszak jeden tylko temat jest w powietrzu. Ponad 7 mln odsłon w internecie filmu Tomasza Sekielskiego wskazuje dość dobitnie na zainteresowanie zobrazowaniem przez dziennikarza kilku historii osób seksualnie wykorzystanych w dzieciństwie przez duchownych.

Debata dzisiejsza rozpościera się pomiędzy zażenowanym milczeniem a oskarżeniami i inwektywami kierowanymi pod adresem hierarchii kościelnej (zarówno ze strony antyklerykałów, jak i ludzi z wnętrza Kościoła). Padają w niej różnorakie argumenty, od pochwał dla autorów filmu po krzyk o ustawce pod temat i celowy termin emisji. Przyznam się, że nie interesuje mnie ta debata w ogóle. Jak do tej pory twierdziłem, tak teraz twierdzę, że każdego, kto wykorzystuje dziecko (niezależnie pod profesji czy statusu społecznego) osobiście karałbym niemiłosiernie. Uderzenie w niewinność dziecka, wykorzystanie jego zaufania i nieporadności w obronie, zaspokajanie własnych chorych fantazji i żądz kosztem najmłodszych są dla mnie po prostu obrzydliwe i całkowicie nie do przyjęcia. Lecz oprócz normalnego dla mnie jako człowieka obrzydzenia dla tychże praktyk, jest jeszcze konieczność ustalenia powodów, które umożliwiły usprawiedliwianie w sumieniu tychże zachowań.

Nie odnoszę się w tym momencie do (uzasadnionego czy też nie) zatajania prawdy o wykorzystaniu nieletnich przez przełożonych danego przestępcy. To jest dzisiaj sprawa prokuratury i sądów kościelnych. Zastanawiają mnie zmiany w kulturze dające możliwość spokojnego przechodzenia sprawców tych przestępstw do porządku dziennego nad wykroczeniami i moralnym zepsuciem. To jest niezmiernie ważne, jeśli w ogóle chcemy zapobiegać na przyszłość takim zbrodniom. W samym jednak filmie zwróciłem uwagę (poza dominującym i uzasadnionym dramatem osób pokrzywdzonych oraz poza wstawionymi przez reżysera kadrami mającymi na celu przesunięcie ciężaru winy ze sprawców na instytucję) na dwie sekwencje ukazujące sprawców.

 

Co mam zrobić?

Moją uwagę przykuły zachowania dwóch księży: jednego na początku filmu, do którego udaje się z ukrytą kamerą kobieta – jego ofiara, oraz drugiego, z którym wykorzystany przezeń człowiek kontaktuje się telefonicznie. Dwie zupełnie odmienne postawy. Pierwszy z nich, już w wieku raczej sędziwym i ze znamionami postępującej choroby, nie wypiera się swoich czynów. Co więcej, opowiada o tym, że rozpoznał zło swoich zachowań i starał się na sposób poznany przez niego dokonać zmian we własnej psychice i seksualności. Gdy spotyka się z ofiarą swego popędu, gotów jest zrobić wszystko, by wynagrodzić za swoje zło. Jest w tym nieporadny, być może ze względu na swój wiek lub stan zdrowotny (tego nie wiemy z filmu), ale chce cokolwiek zrobić, by choć trochę odkupić swoją winę. I postawa drugiego winnego. Gdy odbiera telefon od swojej ofiary, bez czekania na jakikolwiek głos ze strony dzwoniącego, informuje, że zawiadomi policję o nękaniu go. Uważa, że odpokutował swoją winę przez karę więzienia i teraz nikt i nic nie powinno go niepokoić. Te dwie postawy, połączone ze sobą, dają piorunujący efekt zastanowienia się nad przyczynami kulturowego przyzwolenia na wykorzystywanie nieletnich. Choć może nie jest to na miejscu, ale warto przypomnieć sobie argumentację obrońców R. Polańskiego, którzy twierdzili, że reżyser nie tylko już odpokutował za zgwałcenie nieletniej, ale przecież jemu, jako artyście, wolno „eksperymentować” w „niekonwencjonalny sposób”. Dla mnie osobiście postawa tego drugiego księdza musiałaby być określona pewnym polskim słowem, mówiącym o zrodzeniu z kobiety lekkich obyczajów, ale mnie nie wolno i nie przystoi używać tego typu wyrażeń.

 

Wieczny problem grubej kreski

Podnoszono jako argument przeciwko filmowi T. Sekielskiego fakt, że większość przedstawionych  przez niego duchownych było tajnymi współpracownikami Służby Bezpieczeństwa w czasach PRL. Jest to argument, moim zdaniem, cokolwiek chybiony. Wydaje się, że owe służby, doskonale orientując się w zachowaniach księży, wykorzystały właśnie ten fakt do ich werbowania. Strach przed wyjściem na światło dzienne owych postępków powodował dalsze uwikłanie się w spiralę zła. Dojmująca jest tutaj słabość charakteru duchownych dających się złamać nie tylko własnym żądzom i strachowi, ale i przez korzyści płynące od komunistycznych władz. Pokazuje to niestety słabość formacji chrześcijańskiej, która zatraciła orientację na budowanie stałego charakteru człowieka, ukształtowania jego cnót na rzecz ideologicznej poprawności i światowości modnych zachowań. Mówiąc po prostu: kontakt z Bogiem zastąpiliśmy kontaktem ze światem. Lecz jest jeszcze w tym wszystkim jeden problem: film Sekielskiego pokazuje bezsensowność lub przynajmniej cyniczność postawy „grubej kreski” wobec przeszłości. Jeśli dzisiaj wołamy o oczyszczenie Kościoła, to w gruncie rzeczy opowiadamy się po stronie tych, którzy rozliczenie z przeszłością stawiali zawsze na pierwszym miejscu. Zaniedbaniem Kościoła było przyzwolenie na egzystowanie pokłosia tamtych czasów w łonie wspólnoty wierzących. Być może stoi za tym przekonanie, że człowiek ma prawo do nawrócenia. Jednakże to prawo zakłada jeszcze konieczność stanięcia w prawdzie, tzn. przyznania się do winy. „Gruba kreska” w każdej sprawie nie jest możliwością zmiany życia, lecz apoteozą strachu i utwierdzeniem bezkarności. Cieszy fakt, że polski rząd pod wpływem reakcji społecznej na film T. Sekielskiego podjął inicjatywę wpisania do prawodawstwa zasady nieprzedawniania się przestępstw seksualnych przeciwko nieletnim. Być może nastąpi ich zatamowanie przynajmniej pod wpływem strachu. Problem jednak rozliczenia z przeszłością nadal istnieje.

 

Wszechwiedzący niewiedzący

W kontekście faktów pokazanych w filmie Sekielskiego znamienną jest postawa byłego prezydenta Lecha Wałęsy, który oświadczył bezceremonialnie, że nic nie wiedział o sprawach swojego kapelana. To trochę dziwne w przypadku człowieka aspirującego do znajomości tematów wszelkich. Skoro tak przemyślnie pokonywał zastawione nań przez SB pułapki, to dlaczego akurat w tym momencie poległ? I tutaj pojawia się jeszcze jeden problem dotyczący zarówno władz kościelnych, jak i świeckich. Posiadanie informacji o słabości człowieka pozwala na zawładnięcie nim do końca, uczynienie z niego powolnego narzędzia swoich zamierzeń. To zasada stara jak świat. Jeśli jednak nadal będzie ona obowiązywać, to nic nie zrobimy w kwestii walki ze złem. To memento dedykuję wszystkim, szczególnie tym, którzy starają się do własnych celów bagatelizują „lawendowe bractwo”.

Ks. Jacek Świątek