Dylematy współczesnego Damastesa
Mit o równości wszystkich ludzi, ogłoszony z mocą przez hasła rewolucji francuskiej z 1789 r., przetrwał wszystkie zawieruchy i zawirowania dziejowe, a dzisiaj powraca ze zdwojoną siłą. Co więcej, o ile w XVIII w. opierał się na wolności i stanowił podstawę do uznania braterstwa między osobnikami gatunku homo sapiens, o tyle dzisiaj to egalitaryzm staje się podstawą żądań swobody i niczym nieskrępowanej wolności wszystkich. Wolności rozumianej jako dowolność. Problem jednak w tym, że jeśli fałszywe jest założenie, cały wywód należy odłożyć (czytaj: odrzucić). Jak to więc jest z ową równością?
Antropometria między Atenami a Megarą
Zbigniew Herbert w jednym ze swoich wierszy przypomina mitologiczną postać Damastesa – zbója spod Aten, który zbudowawszy łoże dla doskonałego człowieka, starał się przypadkowych przechodniów dopasować do stworzonego przez siebie mebla. Idealna równość wzrostu była naczelną zasadą tego „reformatora społecznego”. Obcinanie kończyn czy naciąganie członków, zazwyczaj kończące się śmiercią podmiotu eksperymentu, nie stanowiło dla niego żadnej przeszkody w nieustającej pogoni za równością wszystkich. Zabity został przez Tezeusza, któremu wcześniej udało się wyjść z labiryntu. Przypowiastka mitologiczna niesie ze sobą jednakże ważną treść. Idea równości wszystkich ludzi z natury swojej wcześniej czy później przekształca się w dążenie do jednakowości.
I w tym tkwi zasadniczy błąd egalitaryzmu. Marzenie o równości wszystkich ludzi zasadniczo rozumiane jest jako odrzucenie wszystkiego, co może ich różnić między sobą. Analizując rozmaite rewolucje, łatwo można zauważyć, że to dążenie jest charakterystyczne dla nich. Znoszenie różnic pomiędzy stanami społecznymi, znoszenie własności prywatnej czy zakładanie jednakowej odzieży jak w Chinach – to tylko nieliczne przykłady rewolucyjnego dążenia do zrównania wszystkich i odgórnego zarządzenia równości. Jednakowość, choć często rozumiana przez ojców rewolucji jako etap przejściowy, o znaczeniu edukacyjnym, wcześniej czy później staje się normą dla egalitarystów. Jak mówiono w poprzednim ustroju, prowizorki bywają najtrwalsze. Ponadto taki rodzaj „równości” jest najłatwiejszy do zaprowadzenia i do zauważenia przez społeczność. Cóż z tego, że nic on nie znaczy? Jest tylko iluzją, swoistą utopią, dzięki której osiąga się efekt socjologiczny, ale nie doprowadza się do zrównania ludzi między sobą. Orwellowska zasada z „Folwarku zwierzęcego”: „Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze” pokazuje jednoznacznie, że zaprowadzanie takiej równości wcześniej czy później kończy się nową nierównością, tym razem usankcjonowaną przez „troskę” o zrównanie wszystkich. Choć to literacki przykład, historia pełna jest potwierdzających go przypadków. Wystarczy popatrzeć na to, co działo się w dziejach najnowszych.
Czy zróżnicowanie jest złe?
Zasadniczy problem z pojmowaniem równości ludzi tkwi w tym, że zróżnicowanie jest odbierane jako zło. Tymczasem właśnie dzięki nierówności świat osiągał postęp. To dzięki jednostkom wybitnym, które wyrastały ponad przeciętność, możliwe były różne dokonania rodzaju ludzkiego. Zróżnicowanie intelektualne było i jest motorem napędowym postępu ludzkości. Gdyby przyjąć wyższość równości nad zróżnicowaniem, moglibyśmy przestać wspominać Prometeusza, który wyrwał się z jednakowości i przeciętności wszystkich ludzi, zdobywając dla nich olimpijski ogień. Nierówność jest również uzasadniona możliwościami człowieka. Na pierwszy rzut oka widać, że nie można zrównać ze sobą człowieka o genialnych zdolnościach intelektualnych oraz takiego o znacznych ograniczeniach umysłowych. Jeden nie dorasta drugiego. Oczywiście każdy zwolennik „myślących inaczej” od razu zaprotestuje, że przecież obaj są ludźmi. Tak. Ale czy nierówność powoduje odebranie człowieczeństwa któremukolwiek z nich? Nie. Bo człowieczeństwo to nie posiadanie takich samych zdolności, ale specyfika bytu, jakim jest człowiek. W ramach jednego człowieczeństwa istnieją różni ludzie, których nie można zrównywać ze sobą bez szkody dla wszystkich. Ostatnie wydarzenia na olimpiadzie, gdy chciano dopuścić osobę niepełnosprawną do rywalizacji w biegach, pokazały, do jakich absurdów mogą posunąć się walczący egalitaryści. A dzieje się tak, gdyż walczący o równość we wszystkim zasadniczo bazują na emocjach i uczuciach, z których najbardziej wykorzystują litość. Sprowadzając ludzi niepełnosprawnych do roli żebraków, błagających o litość społeczną, starają się na tym zbić swój kapitał polityczno-społeczny. Problem w tym, że wówczas sami doprowadzają do tego, że ludzie o słabszych możliwościach intelektualnych czy fizycznych stają się przedmiotem dla ich celów. A to jest najgorsze dla rozumienia człowieka w społeczeństwie. Bo nie równość wszystkich ze wszystkimi jest ważna, ale podmiotowe traktowanie człowieka. Przyjmując jednakże ten punkt widzenia, trzeba przyjąć również do wiadomości fakt, że ludzie różnią się między sobą, a egalitaryzm jest fikcją i hucpą polityczną. Różnica pomiędzy miłością bliźniego a egalitarnym altruizmem polega na tym, że ta pierwsza przychodzi człowiekowi z pomocą bez potrzeby niwelowania różnic i dowartościowując to, co jest zaletą każdego człowieka.
A Pan Bóg nie kocha każdego?
Kocha, a jakże. Ale miłość Boga jest miłością na miarę człowieka, a nie jednakowym obdarowaniem każdego. Nie każdy z nas posiada doznania mistyczne, nie każdy z nas jest Mojżeszem wyprowadzającym lud z niewoli i gadającym z Bogiem jak z przyjacielem. Nie każdy z nas miał możliwość kontaktowania się z Chrystusem jak Apostołowie. A do tego jeszcze Matka Boska (o zgrozo!) jest jedna jedyna na cały rodzaj ludzki. Ale to nie przeszkadza Bożej miłości obejmować każdego takim, jakim jest. Bo Bóg nie kocha karykatury człowieka z łoża Damastesa, ale konkretnych ludzi, szczęśliwie zróżnicowanych.
Ks. Jacek Świątek