Dysonans?
Czym innym jednak jest teoria sztuki. Dzieła artystów i tzw. artystów poddane teoretycznej krytyce mogą ujawnić nie tylko zamierzenia autora dzieła, ale również wskazać na fałsz i braki w warsztacie konkretnego twórcy. Dyskusja wówczas dotyczy idei, a nie odbioru dzieła.
Dość dobitnie można przekonać się o tym w przypadku dzieł muzycznych. W normalnych warunkach ludzkie ucho poszukuje zgodności dźwięków ze sobą, tworzących harmonię łagodzącą uczucia i obyczaje, a przynajmniej wprowadzającą w nastrój błogości lub inspirującą do „dzieł heroicznych” nawet w życiu codziennym. Każda dysharmonia działa na nasze narządy słuchu jak papier ścierny i jeży włos na głowie, powodując przemożną chęć ucieczki. Tymczasem na poziomie teoretycznym to, co w szarej rzeczywistości jawi się jako bolesne odczucie, może mieć i ma logiczne uzasadnienie. Celem dysonansu może być przejście do harmonii podkreślające jej walor, a nawet oparcie na nim dzieła w celu obudzenia i pobudzenia odbiorcy do refleksji. Taka jest różnica pomiędzy słuchaniem dzieła i rozumieniem dzieła. Wydaje się, że podobna zasada ma zastosowanie w wielu dziedzinach naszego życia, także w sferze politycznej.
Słowa na Krakowskim Przedmieściu
Wśród relacji z obchodów rocznicy tragedii smoleńskiej na pierwszy plan media wysunęły rozdźwięk pomiędzy wypowiedziami prezydenta Andrzeja Dudy i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, dotyczącymi możliwości/niemożliwości przebaczenia krzywd doznanych w wyniku tragedii i w związku z tą tragedią. Wskazywano, iż głowa naszego państwa zachęcała do przebaczenia wszystkim, którzy stali za zadawanymi krzywdami lub przynajmniej do nich się przyczyniali, zaś w wypowiedzi prezesa rządzącej partii wskazywano na twarde zacietrzewienie i chęć dokonania zemsty na przeciwnikach. Przyznam się, że do cokolwiek „twórczych” relacji mediów człowiek w naszym kraju zdążył się już przyzwyczaić. Jednakże nie można zaprzeczyć, że słowa wypowiedziane przez polityków rzeczywiście padły i niosą ze sobą konkretną treść. Można więc zadać zasadnicze pytanie: czy mamy do czynienia z lapsusami słownymi, czy też pomiędzy prezydentem a jego zapleczem politycznym następuje rozdźwięk? Co ciekawe, ten rozdźwięk byłby pomiędzy politykami, którzy osobiście angażowali się w całość spraw wokół tragedii smoleńskiej i sami doświadczyli na sobie „przemysłu pogardy”, pomijając już traumatyczne doświadczenia własne. Mamy więc do czynienia z dysonansem w obozie władzy i to w kwestii zasadniczej dla kształtowania naszej ojczyzny? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tak. Ale…
Teza Elzenberga
Warto w tym miejscu przytoczyć pewną tezę Henryka Elzenberga, filozofa związanego z Uniwersytetem Wileńskim i Toruńskim. Ten twórca teorii wartości i znawca myśli Mahatmy Gandhiego, a zatem człowiek o jak najbardziej empatycznym nastawieniu do drugiego człowieka i głosiciel walki bez przemocy, winien być zjadliwy dla wszystkich „piewców jedności ponad wszystko” i przebaczaczy wszystkiego wszystkim. A jednak w jednym z jego dzieł możemy znaleźć następującą tezę: „Za doznaną krzywdę trzeba krzywdziciela naprzód tęgo sprać, a dopiero potem przebaczyć.” Co prawda natychmiast podniosą się głosy o nadstawianiu drugiego policzka i inne tego typu. Ciekawym jest jednak to, że zazwyczaj ci, którzy o wystawianiu tej części twarzy – i nie tylko – głoszą, chętni są do nadstawiania policzka innych, a nie własnego. Pomińmy jednakże ironię. Otóż wbrew pozorom teza ta nie jest wcale antychrześcijańska. Zawiera ona w sobie znamienną konstrukcję logiczną, którą wyraża dwie perspektywy: spojrzenie w przeszłość i spojrzenie w przyszłość. Tak, jak w ciągu zdarzeń historycznych nie można mówić o przyszłości bez odniesienia do przeszłości (gdyż reformując lub zachowując coś, trzeba wiedzieć, co to jest), podobnie i w opisywanym przez media przypadku dwóch wypowiedzi polityków z jednego matecznika. O ile bowiem te wypowiedzi potraktowane oddzielnie mogą sprawiać wrażenie dysonansu, o tyle w połączeniu stanowią raczej symfonię. Wypowiedź prezesa Jarosława Kaczyńskiego zwraca uwagę na konieczność odpowiedzialności za dawne czyny i zamiary, natomiast słowa prezydenta Andrzeja Dudy stanowią wskazanie celu, jakim jest zabliźnienie „plemiennie podzielonego narodu”. Sanacja jednak nie może się udać, gdy ranę z wierzchu się zaszyje, ale nie oczyści się jej dogłębnie. Dość dosadnie, choć w kontekście przeprosin Aleksandra Kwaśniewskiego za lata komunizmu po wygranych w 1993 r. wyborach, ujął to Gustaw Herling-Grudziński: „Przeprosić można kogoś, kogo się potrąciło w tramwaju, a nie społeczeństwo, które się potrącało przez kilkadziesiąt lat.” W imię nawet najbardziej świetlanej przyszłości nie można zasypywać odpowiedzialności za przeszłość, gdyż wówczas przetrąca się kręgosłup tego, co przed nami w sferze społecznej – sprawiedliwość. A ta ostatnia jest konieczna, zarówno dla czystości i higieny życia publicznego, jak i dla dobrego kształtowania przyszłych zamierzeń.
Przebaczać wcale nie znaczy godzić się na wszystko
Paulo Coelho ma rację. Fakt przebaczenia nie zawiera w sobie elementu niepamięci. Co więcej, dla wielkości tego aktu konieczne jest pamiętanie doznanych krzywd i właściwa ich ocena. Podstawą więc dla aktu przebaczenia jest prawda. On jedna jednoczy przeszłość i przyszłość. I to właśnie jednoczy wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy i prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Problem w tym, że ta teza już nie dotarła do wiadomości publicznej. Widać tym, którzy o jedności dzisiaj pieją na wszystkie strony świata, bardziej o dysonans chodzi, niż o harmonię. Czyżby ukąszenie Heglowskie działało nadal?
Ks. Jacek Świątek