Komentarze
Dziedzictwo

Dziedzictwo

Dowcipny białostocki samorządowiec na jednej z sesji rady miejskiej zaproponował utworzenie w Białymstoku muzeum bimbrownictwa. Podobno z przekory. Ale, jakby wbrew jego intencji, pomysł chwycił. I społeczeństwo, i magistrat zareagowały pozytywnie. Swoje wsparcie zadeklarował też dyrektor Muzeum Wsi Białostockiej.

I słusznie. Należy się bowiem zgodzić z opinią pomysłowego radnego, że wielowiekowa tradycja i osiągnięcia w pędzeniu bimbru na Podlasiu zasługują na udokumentowanie i popularyzację. Wszak teren ten to zagłębie bimbrownictwa. Takie muzeum bez wątpienia stanowiłoby atrakcję – i kto wie, czy nie największą – regionu. W zasadzie metodę pędzenia bimbru „na bitwę pod Grunwaldem”, czyli 1410, zna chyba każdy dorosły Polak, ale przecież na pewno domorośli przemysłowcy gorzelnicy mają jakieś indywidualne tajne procedury. I mogliby uchylić rąbka tajemnicy.

Oczywiście w majestacie prawa. Musiałyby więc wyjść czym prędzej jakieś stosowne ustawy, bo póki co, pędzenie samogonu – nawet na niewielką skalę, czyli dla tak zwanych własnych potrzeb – jest, jak wiadomo, prawnie zakazane. Nikt więc nie będzie ryzykował. A pomysł z pewnością zapobiegłby znacznemu przecież na Podlasiu bezrobociu, bo jakby tak na przykład zrobić w muzeum pokaz procesu produkcji, to pewnie terminy byłyby na długo naprzód już pozajmowane. Udostępnić wiele sal, zaangażować wielu ekspertów, czyli tak zwanych znawców przedmiotu, dodać do tego degustację trunków, połączyć może z konkursem na najlepszy trunek miesiąca albo nawet tygodnia…

Ale najlepiej to chyba byłoby utworzyć gospodarstwa bimbrownicze na wzór agroturystycznych. Albo w gospodarstwach agroturystycznych taki profil stworzyć. Z możliwością edukacji gości. Czyli takich kursów pędzenia. W gumnie albo leśnych ostępach. No i cyklicznych biesiad. Można by też pomyśleć o czymś na kształt samogonowych manewrów. Na koniec każdy dostawałby świadectwo ukończenia, a na certyfikat czeladnika to już należałoby upędzić gorzały degustowanej i ocenionej przez odpowiednich jurorów, komisję czy jak ich tam zwał. Założę się, że chętnych na kurs byłoby co niemiara. Komisję oceniającą też nietrudno byłoby pozbierać. Nawet jeśli praca w niej miałaby być gratis. A i gospodarstw nie trzeba by specjalnie przemontowywać, bo w co drugim odpowiedni sprzęt od dziada pradziada jest. No i nie można zapomnieć o opatentowaniu bimbru jako naszego lokalnego albo lepiej narodowego produktu w Unii. I to czym prędzej, zanim nas ubiegną.

Co do samego muzeum, to zgłaszam konieczność utworzenia jego terenowych oddziałów nie tylko na Podlasiu i Mazowszu, ale w całym kraju. I niech wszyscy zainteresowani obowiązkowo zapiszą się do powstającego stowarzyszenia „Nasz Bimber”, którego centrala będzie, oczywiście, w Białymstoku. Wszystkich przerażonych należy uspokoić informacją, że w każdej gminie zostanie powołana też komórka prewencyjna do spraw zapobiegania rozpijaniu małoletnich.

I tak oto można by uhonorować tradycję i przyszłość, dziedzictwo i nowoczesność. Czego, prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy sobie i Państwu życzę.

Anna Wolańska