Komentarze
Dziękuję, nie biegam

Dziękuję, nie biegam

Czytając informacje o akcji „Biegam, bo lubię”, mogłam się co najwyżej uśmiechnąć. Przy przedsięwzięciu „Cała Polska biega” poczułam już lekki niepokój.

Zdecydowany protest zaś wywołał u mnie blog zatytułowany „Nie biegasz - nie żyjesz!”. Jestem bowiem namacalnym dowodem na to, że mimo iż ze sprintem skończyłam wraz z opuszczeniem murów szkoły średniej, tętno mam miarowe.

Zorientowałam się jednak, że należę do mniejszości nieuprawiającej tej dyscypliny sportu.

O bieganiu można już mówić jak o ogólnokrajowym boomie, który ogarnął polskie społeczeństwo i zatacza coraz to szersze kręgi. Motywacji do podjęcia wyzwania jest zapewne tyle, ilu zawodników. Biegają po zdrowie, po kondycję, bo to endorfiny, zastrzyk energii, lek na wszystkie cywilizacyjne dolegliwości, bo to krok do stania się szczęśliwszym, spełnionym, szczuplejszym, bo trendy, bo inni to robią, bo tak… Jogging uprawiają wszyscy – niezależnie od wieku, wykonywanego zawodu, pozycji społecznej. W kalendarzu imprez znaleźć można zawody dla kelnerów, przedstawicieli palestry czy służb mundurowych. Żadna ważna impreza w mieście nie może obyć się bez biegów. Upamiętniają one historyczne święta, rocznice, ważne wydarzenia i postacie, ba, Ruda Śląska biegiem świętuje swoje urodziny.

Uczestnicy, zapisując się na listy startowe, podejmują wyzwanie, które jest, nie oszukujmy się, męczące, irytujące, podnosi ciśnienie i wycieńcza. To na początek. Potem już tylko… zostaje ból i cierpienie. Przy życiu trzyma jedynie zapewnienie, że nie tylko zawodowy sportowiec, ale i pracownik biurowy – jeśli się zaprze – ukończy nawet maraton. I to, że odpowiedni strój, numer startowy, kibice machający na trasie, a na mecie medal i tradycyjny uścisk prezesa ponoć wystarczą, żeby poczuć się jak olimpijczyk. Jeśli starczy sił.

Rzekomo do uprawiania tej dyscypliny wystarczą: sportowe buty, zwykły t-shirt, spodenki pamiętające lekcje w-f, chęci i determinacja. Ale im dalej w las… Wtedy obowiązkowo trzeba mieć firmowe buty z poduszkami powietrznymi zamiast podeszew i wbudowanym turbodoładowaniem, firmowy dres w najmodniejszych w danym sezonie kolorach i elektroniczny sprzęt monitorujący wszystko – od rytmu serca po ilość mrugnięć na sekundę. A to kosztuje. I to jeszcze nie wszystko. Nie samym sprzętem przecież człowiek żyje. Potrzebna jest odpowiednia dieta – to znaczy preparaty dostarczające organizmowi węglowodany i białko. Poprawa i utrzymanie kondycji odbywa się obowiązkowo na siłowniach oraz pływalniach. Wystarczy zatem przekonać biegacza w wyciągniętej koszulce, że potrzebny jest mu nowy, lepszy, aerodynamiczny strój, wizyta u sportowego ortopedy czy karnet na siłownię, a firmy, kluby i producenci biegowych akcesoriów mogą już zacząć liczyć zyski.

Mało tego, wyłowią nawet tych, którzy nie biegają. Kibice czekający na autobus czy kierowcy stojący w korku na pewno utrwalą sobie w pamięci logo sponsora. A ono widnieje wszędzie: na koszulkach, bandach, ulotkach. To nie wszystko, na co mogą być narażeni przeciwnicy biegania. Zmuszani są bowiem do oglądania zdjęć, relacji i reportaży z masowych imprez. Na portalach społecznościowych ich znajomi chwalą się ilością przebiegniętych kilometrów i zapowiadają podjęcie kolejnych odległościowych wyzwań.

Na szczęście po cichu i nieśmiało do głosu dochodzą niebiegacze. Jeden z nich pisze na swoim profilu: „Ludzie, nie dajmy się zwariować, czas powiedzieć STOP! Czas zatrzymać się, zacząć cieszyć się życiem i powiedzieć: Dziękuję, nie biegam”. Ja cały czas trzymam się tego kierunku.

Kinga Ochnio