Historia
Dzielny wywiadowca

Dzielny wywiadowca

18 marca 1831 r. poseł podlaski J. Lelewel ogłosił artykuł w „Nowej Polsce”, w którym apelował o nadanie własności ziemskiej włościanom. Konsul francuski Raymond Durand donosił z Warszawy po bitwie grochowskiej:

„Wydarzenia pokazały, że mimo szczerego entuzjazmu, który zdaje się być powszechny, nie można było przekształcić wojny w prawdziwie narodową”. Wydaje się, że konsul, nie mając dokładnych wiadomości, mylił się, bowiem na wschód od Wisły podejmowano wysiłki… Wprawdzie nastała przerwa w działaniach głównych sił, ale na północnym Podlasiu nasiliły się ruchy partyzanckie. „Małą wojnę” jako pierwsze podjęły oddziały Józefa Zaliwskiego. Zadaniem złożonych z ok. 150 jeźdźców i 300 strzelców pieszych formacji było prowadzenie partyzantki w lesistych terenach między Narwią a Bugiem, przecinanie linii komunikacyjnych między korpusem gen. Sackena i korpusem gwardii (18 marca przybyła ona do obwodu białostockiego) a siłami głównymi Dybicza. Nie ulega wątpliwości, że oddziały te korzystały z poparcia miejscowej ludności.

Przybywszy do wsi Przetyczy, Zaliwski podzielił strzelców kpt. Kożuchowskiego (140 ludzi) na dwa oddziały, z których jeden – pod dowództwem kpt. Kożuchowskiego – wysłał do Wyszkowa, drugi zaś – pod komendą por. Czarneckiego – do Brańszczyka [G1] i Kamieńczyka. 20 marca, po przybyciu do Brańszczyka, oddział por. Czarneckiego rozbił placówkę Kozaków – dwóch wziął do niewoli, zdobył też trzy konie z siodłami. W wyniku akcji partyzanci zdołali zniszczyć przewozy przez Bug w Wyszkowie i Kamieńczyku. Być może działania te spowodowały, że Dybicz zrezygnował z planu spławu Bugiem zapasów zboża i żywności z obwodu białostockiego w rejon Warszawy. Jednym z miejsc załadunku miało być Granne nad Bugiem, w którym, nad rzeką, znajdowały się trzy ogromne spichrze.

21 marca feldmarszałek poinformował dowódców korpusów, że rekwizycji należy dokonywać za pośrednictwem „krajowych” władz administracyjnych. W wyniku tego rozkazu naczelnik wojenny województwa podlaskiego z ramienia Rosjan – gen. Pęcherzewski powołał nowych kolaboranckich magazynierów: Antoniego Budziszewskiego (byłego dzierżawcę Sosnowicy) i Józefa Lazarowicza.

23 marca na okupowane tereny Podlasia nadciągnęło z Brześcia nowe niebezpieczeństwo. Jak relacjonował Karol Eichler, aptekarz z Międzyrzeca: „W marcu wybuchła cholera prawdziwa, jak lekarze nazywali: azjatycka, i wtenczas był strach ogólny, tak pomiędzy wojskowymi a bardziej pomiędzy mieszkańcami, do tego okazała się i zaraza pomiędzy bydłem… można było widzieć mnóstwo sztuk bydła padającego po ulicach… żaden z lekarzy nie miał doświadczeń leczyć ją zasadnie. Niejeden z żołnierzy szedł z karabinem i oporządzeniem, padł, zsiniał i umarł. Tym to sposobem były ulice wysłane umarłymi ludźmi, zdechniętym bydłem, który przypominał pobojowiska w kampanii 1812 r.”.

„26 marca – zapisał Leon Drewnicki – przyszła mi do głowy myśl udać się do obozu moskiewskiego i przekonać się, jaka siła tam się znajduje nieprzyjaciół i jak są rozpołożeni. Wahałem się, czy pójść, czy nie pójść, bo jak mnie złapią, to powieszą… Udałem się do gen. Andrychiewicza… W końcu powiedział: . Po zachodzie słońca ubrałem się w grubą koszulę brudną i podartą oraz starą sukmanę i portki. I nogi obwinąłem brudnymi ścierkami i chodaki łykowe włożyłem… Z Wielkiego Dębego szedłem gąszczami do karczmy w boru Mokryług zwanej… Z karczmy wyszło kilku chłopów i kobiet… Pytałem, gdzie oni idą z koszykami. Odpowiedzieli: . W karczmie dowiedziałem się, że kawaleria moskiewska o kilka mil stoi po wsiach… Tam młócą, pieką chleb i do obozu Wawer dowożą… Dostawiają bydło, wieprze, barany, drób, wódki, piwo… My chodzimy do ich obozu. A co nie zjedzą, to nam oddają i tymi resztkami żyjemy. Między Moskalami jest dużo Litwinów, mówią po polsku. Oni nam gadają, że w obozie jest 45 tys. wszystkich, ale ma przyjść więcej w dzień Wielkanocy i mają zabrać Warszawę. Czy mogę z wami iść do obozu?

Wyszliśmy na drogę idącą od Okuniewa, tam spotkaliśmy więcej jak 100 fur chłopskich wiozących do obozu siano, słomę, owies, chleb, mięso, kaszę, wódki, piwo itd. Dragoni ich konwojowali, szliśmy przy furach. Pytałem tych wieśniaków, udając mowę Mazura, skąd byli. Oni byli od Sokołowa, Brańszczyka, Węgrowa, Liwa, Jadowa, Kamieńczyka, Wyszkowa. Pytałem, czy tam dużo jest Moskali. Dowiedziałem się, że w Wyszkowie są dwa bataliony piechoty, w Sokołowie i Węgrowie cztery bataliony piechoty różnej zbieraniny, 13 dużych armat, pułk ułanów na białych koniach (ten pułk nazywał się tatarski). W Węgrowie jest szpital, tam jest dużo rannych i chorych. W Liwie, Jadowie i Kamieńczyku i po wsiach ułani i dragoni. Pytałem, czy w Siedlcach wiele jest Moskali. Powiedzieli, że tam nie ma wiele, ale założyli duże magazyny żywności i tam mają wiele armat i dużo furgonów prochu. Z tymi furami weszliśmy do obozu. Moja kompania rozbiegła się po barakach zbierać żywność… Żołnierze zlewali nam kapustę… Dawali nam ogryzki chleba i suchary. Ja rzucałem oczyma na wszystkie strony. Naliczyłem armat 38 i uważałem, jak są rozstawione. Widziałem na polu od wsi Zastów kolumnę kawalerii i furgony stojące. Wracałem koło karczmy wawerskiej, tam jenerał Geismar mieszkał ze swoim sztabem. Tam spotkałem majora i dwóch oficerów. Major wyjął sakiewkę i dając nam po hrywnie, powiedział – drugi raz tu nie przychodźcie (okazało się, że był to cioteczny brat Drewnickiego, służący w armii rosyjskiej, który, mimo rozpoznania krewnego, nie chciał go aresztować)”.

27 marca Leon Drewnicki wrócił na Pragę. Według jego wskazówek mjr Lelewel i Ziętecki zrobili plany, które przekazano gen. Skrzyneckiemu. W polskim dowództwie powstała śmiała myśl uderzenia na wschód wzdłuż szosy siedleckiej. 

Józef Geresz