Komentarze
Źródło: DREAMSTIME
Źródło: DREAMSTIME

Egzamin dojrzałości?

Powoli dobiegają końca maturalne przepychanki. Udowadnianie, że błędne były zadania, że komentarze twórców arkuszy maturalnych wprowadzały uczniów w błąd, że ten czy tamten nie zdążył w ramach obowiązkowych zajęć lekcyjnych „przerobić” iluś lektur, że zbyt drobiazgowo zadawano pytania - wszystkie te sprawy stają się powoli przeszłością. Jeszcze tylko jeden stres związany z naborem na wyższe uczelnie i po krzyku. Egzamin dojrzałości 2013 przechodzi do historii. Ale czy na pewno?

Etymologicznie samo słowo matura pochodzi od łacińskiego czasownika „maturare”, który dosłownie znaczy „czynić dojrzałym, przyspieszać dojrzewanie”. Biorąc pod uwagę owo pochodzenie, należałoby uznać, że zdanie egzaminu maturalnego oznacza uznanie dojrzałości człowieka, tzn. jego całkowitego ukształtowania.

Błąd tkwi niestety w nazwie

Nie lubię w przypadku ludzi mówić o dojrzewaniu, które kojarzy mi się raczej z owocami i warzywami, ale analogia może być pomocna. Każdy owoc wówczas nazywamy dojrzałym, gdy jest zdatny do działania zgodnie ze swoim celem, tzn. jest już tak ukształtowany, że może stanowić podstawę do wydania nowego życia lub stanowić pokarm dla innych stworzeń, nie powodując u nich niepożądanych skutków. Osiągnięcie dojrzałości oznacza takie ukształtowanie, które pozwala na właściwe danemu bytowi działanie. Teoretycznie zatem egzamin maturalny stanowiłby potwierdzenie, że człowiek, który go zdał, jest w pełni ukształtowanym człowiekiem, czyli człowiekiem działającym zgodnie ze swoją naturą. Ponieważ każdy człowiek jest bytem osobowym, zatem dojrzałość oznacza ukształtowanie w nim wszystkich cech, które sprawiają, że działa on jak osoba.

Arystoteles, przez niektórych uznawany za piewcę niewolnictwa (co jest lekko niesłuszne, ale nie można od większości żądać znajomości dzieł Stagiryty), za dojrzałego człowieka uznawał takiego, który jest zdolny do realizacji dobra w swoim życiu. Taka zdolność oznacza ukształtowanie zarówno sposobu poznania, jak i wolitywnej sfery człowieka, dzięki czemu będzie on w sposób wolny, pod wpływem poznanej prawdy, dokonywał wyboru dobra. Dojrzałość człowieka mierzy się zatem umiejętnością przyporządkowania siebie do prawdy i dobra oraz zdolnością autodeterminacji w dążeniu do dobra. Podobnego zdania są również współcześni filozofowie, opierający się na realistycznym ujęciu rzeczywistości, które oznacza odrzucenie jakichkolwiek ideologii na rzecz kontaktu z tym, co jest. W personalistycznym nurcie poznawania świata dodaje się jeszcze jako cechy dojrzałego człowieka zdolność do miłości i umiejętność życia w społeczności, opartą na dążeniu do dobra wspólnego.

Ujmując egzamin maturalny w tym kontekście, trzeba przyznać, że uznawanie go za wyznacznik dojrzałości człowieka jest cokolwiek na wyrost, jeśli nie jest całkowitą pomyłką. Maturzysta bowiem, mając za sobą różnego rodzaju testy i prezentacje, nie wykazuje żadnej z przytoczonych cech dojrzałości człowieka. Można jedynie mówić o opanowaniu jakiegoś kwantum wiedzy (i to fragmentarycznym), oznaczającym encyklopedyczne przyswojenie sobie informacji z niewielkim dodatkiem umiejętności kojarzenia (bardziej na zasadzie sprytu niż logiki). Matura nie jest więc żadnym egzaminem dojrzałości, ale jedynie jakąś formą zaliczenia „wykształcenia” na poziomie szkoły ponadgimnazjalnej i powinna być traktowana jedynie w formie biletu na tę czy inną uczelnię wyższą, a nie jako egzamin prawdziwości naszego dojrzałego człowieczeństwa. Mówiąc krótko i bez ogródek: ona nic nie mówi o tym, kim jest młody człowieka, któremu już od tej pory będą wszędzie mówić „per pan”.

Głębia pomyłki

Można i trzeba zadać jednak sobie pytanie: dlaczego tak jest? Otóż podstawa to zły charakter edukacji w naszym systemie oświaty, a właściwie w naszej społeczności. Zapomina on o zasadniczym dla kształtowania dojrzałego człowieczeństwa problemie wychowania. Oczywiście każdy pedagog i nauczyciel zaprotestuje w tym momencie, mówiąc, że przecież wiele czasu poświęca problematyce wychowawczej. Problem jednak w tym, że dzisiaj za wychowanie uznaje się postępowanie zgodne z jakąś etykietą, umiejętność dygnięcia czy mówienia: „proszę” i „dziękuję”. Czasami dodaje się jakieś elementy współżycia z drugim człowiekiem, bardziej na zasadzie obojętności, aniżeli zgodnie z dobrem. Tymczasem maniery są obrazem wnętrza ludzkiego. Nauczenie kanibala posługiwania się nożem i widelcem nie zmienia jego upodobań żywieniowych. Wychowanie bowiem jest procesem, w którym człowiek „staje się człowiekiem” – jak pisał bł. Jan Paweł II, tzn. nabywa zdolności działania zgodnie ze swoją naturą rozumną i wolną (ale nie oznacza to dowolności i swobody). A taki proces związany jest niestety z dolegliwościami, które nazywamy dyscypliną (wewnętrzną i zewnętrzną) nie tylko u osobnika nauczanego, ale również u nauczającego (wychowującego). Na ten właśnie problem zwrócił uwagę również papież Benedykt XVI w swoim liście z 2008 r., skierowanym do diecezji rzymskiej, a mówiącym o palącej potrzebie wychowania. Całość bowiem problemu zamyka się w kryzysie cywilizacyjnym, który przeżywa obecnie kultura zachodnioeuropejska. Kryzys ten jednak nie jest tylko kryzysem wartości rozumianych jako jakieś abstrakcyjne, idealne przedmioty, które człowiek ma urzeczywistniać w swoim życiu. Zasadniczym problemem jest zatracenie celu, do którego zmierza całość cywilizacji. A tym celem może być jedynie człowiek, tzn. takie ukształtowanie procesów kulturowych, aby nigdy człowiek nie był używany jako środek do osiągania celów. Niestety, dzisiejszy świat nie jest w stanie jasno wypunktować tego zwirowania i zatracenia. Potrzeba koniecznie pracy u podstaw, aby można było mówić o ponownym odkryciu istoty kultury zachodniej, opartej na osobowej koncepcji człowieka. Dlatego zamiast wychowania mamy kształcenie, zamiast matury mamy testy, zamiast kultury mamy tolerancję, zamiast wiary mamy poszukiwanie sukcesu i poklasku.

Powróćmy na Lithostrotos

Prawie dwa tysiące lat temu na dziedzińcu pałacu Piłata zabrzmiały słowa: „Ecce homo” – Oto człowiek. Było to objawienie człowieka dojrzałego w poznaniu, wolności i miłości, choć w skrwawionej szacie i koronie z ciernia. Dzisiaj St. J. Lec stawia w jednym ze swoich aforyzmów pytanie: „Czy zwierzę słysząc te słowa o sobie, poczułoby się dumnie?”. Przyznam się, że boję się odpowiedzieć na to pytanie. Poczekam do następnej matury.

Ks. Jacek Świątek