Empatia konieczna
Nic dziwnego, bo przecież okres Bożego Narodzenia przynosi nam wszystkim tak wiele radości, ciepła i wyjątkowego nastroju, że chcielibyśmy, by trwał zdecydowanie dłużej. Jednocześnie sami w swoim życiu tak często nie potrafimy tego betlejemskiego światła nadziei uchronić przed podmuchami wiatru codzienności. Ta codzienność mija nam bardzo szybko i w kalendarzu już luty, który ostatnio nie najlepsze niesie skojarzenia. Już blisko rok trwa wojna w Ukrainie. 24 lutego 2022 r. rozpoczęła się rosyjska agresja na ten kraj, którą kremlowskie elity i wtórujący im propagandyści od początku usiłują wcisnąć w ramki kamuflażu, używając określenia „specjalna operacja wojskowa”. Blisko rok dramatu, bólu i cierpienia, którego nie sposób ukazać w całości najbardziej nawet przejmującym filmem czy fotografią lub opisać słowami.
Przecież kto nie czuje, tego tak naprawdę nie zaboli i dopiero własne doświadczenia pozwalają nam prawdziwie zrozumieć. Inaczej ciągle pozostajemy współczującymi, ale nie do końca potrafimy współprzeżywać. Nawet jeżeli będziemy próbować wejść w tę sferę naszą wyobraźnią, to i tak nie zbliżymy się nawet do progu autentycznego bólu.
Przywykamy powoli do tej ponurej rzeczywistości, może nawet ponarzekamy sobie pod nosem, że przez tę wojnę mamy drożyznę i inflację. A tam giną tysiące, a miliony cierpią. Staruszkowie, którzy przepracowali całe swoje życie, siedzą w mieszkaniach bez prądu, wody, ogrzewania i z przerażeniem myślą, co będzie dalej? Co jeszcze może im przynieść kolejny dzień? Te pytania mogą zresztą w coraz większym stopniu dotyczyć nas wszystkich, chociaż może jeszcze nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę, bo przecież… kto nie czuje, tego nie boli.
No właśnie… co będzie dalej? Świat, który milczał lub pomrukiwał, gdy w 2014 r. Rosja zajmowała Krym, teraz mówi prawie jednym głosem. Prawie, bo część świata tak naprawdę milczy, a ta część, która mówi, nie zawsze się zgadza. Świat mówi, świat czyni, świat pomaga i wprowadza sankcje, jednak wojna ciągle trwa, tysiące ludzi giną, miliony cierpią i niewiele jest znaków, w których można odnaleźć nadzieję zmiany. Wprost przeciwnie, bo tegoroczny luty może być kolejnym dramatem.
A przecież ludzi dobrej woli jest więcej i wciąż mocno wierzymy, że ten świat nie zginie nigdy dzięki nim. Nie znajdziemy jednak odpowiedzi na pytanie, ilu jeszcze ludzi będzie musiało zginąć, by nie zginął świat… Jak bardzo smutne jest to, że takie pytania musimy sobie – od wieków niezmiennie – zadawać i jak niewiele trwałych wniosków potrafimy wyciągać z doświadczeń przeszłości. A teraz, z porażającą czasem świadomością własnej bezsilności, wciąż próbujmy prawdziwie poczuć, chociaż tak naprawdę jeszcze nas nie boli.
Janusz Eleryk