Komentarze
Źródło: DREAMSTIME
Źródło: DREAMSTIME

Euro, głupcze, spoko!

W miarę zbliżania się festiwalu piłkarskiego, jakim są Mistrzostwa Europy w piłce nożnej, nasilają się apele o zachowanie spokoju i zaniechanie różnorodnych działań mogących zakłócić przebieg tychże igrzysk.

Osobiście nie jestem ani zwolennikiem całkowitego irenizmu politycznego, ani też zadym ulicznych – nawet w imię słusznych celów. Jednak kiedy rozważa się sprawy społeczne i działania podejmowane w sferze polityczno-społecznej, wówczas wydaje mi się, iż zapominamy o charakterystycznym dla homo sapiens zachowaniu, a mianowicie o działaniu celowym. I chociaż cel nie uświęca środków, to jest on zasadniczym czynnikiem naszych ludzkich dążeń, także określającym środki podejmowane dla osiągnięcia tego, co zamierzamy. To może czasem prowadzić do środków lekko drastycznych. I nie tylko w sferze politycznej. Sam sport oparty jest na idei przeciwstawienia się sobie w celu osiągnięcia wyniku. Trening fizyczny to przecież „drastyczne” przeciwstawienie się własnemu ciału, by osiągnąć cel, jakim jest wymarzony tytuł czempiona, a przynajmniej satysfakcja z posiadanej tężyzny fizycznej. Podobnie rzecz ma się ze studiowaniem czy innymi działaniami naukowymi. Moment owej „drastyczności” uzależniony jest więc z jednej strony od możliwości człowieka podejmującego jakieś działanie, z drugiej zaś strony – określany jest celem. Spróbujmy zastanowić się zatem nad tym, co ma stanowić motyw „pokoju społecznego” w czasie igrzysk piłkarskich Starego Kontynentu.

„Piękność twą w całej ozdobie…”

Podstawowy argument, wytaczany, gdy społeczeństwo nasze proszone jest o zaniechanie sporów na okres Euro 2012, to wskazywanie na wizerunkowość naszego kraju w oczach przyjeżdżających do nas gości zagranicznych. Człowiek, który przybędzie do Polski w czasie mistrzostw, winien zobaczyć kraj ludzi szczęśliwych, radosnych i gościnnych, kraj zadowolonych z siebie Polaków, którym do szczytu szczęścia brakuje tylko ptasiego mleczka, choć i z tym niewielki problem, bo kupić je można w każdym sklepie spożywczym. Tyle że taki obraz, choć idylliczny i pożądany, jest cokolwiek kłamliwy. Owszem, w polityce międzynarodowej stosuje się bardzo często metodę pozorów, jednakże szydło zawsze wychodzi z worka. Idylla naszego kraju pryśnie jak bańka mydlana w momencie, gdy obcokrajowiec zechce przemieścić się z jednego miasta do drugiego, a nawet gdy spróbuje przedostać się spod Stadionu Narodowego w jakieś inne miejsce w stolicy. Każdy, kto choć trochę poznał inne kraje, i to nie poprzez szybę autokaru wycieczkowego, wie dobrze, że przygotowane dla turystów szlaki komunikacyjne są najczęściej parawanem zasłaniającym prawdziwe oblicze danej społeczności. A i turyści, którzy mają zamiar odwiedzić nasz kraj, nie są istotami z innej planety, bo we własnych krajach stykają się z różnymi sposobami wyrażania opinii przez społeczeństwo, także z tymi „drastycznymi”. Nie wydaje mi się więc, że zaskoczeni będą, gdy natkną się na jakąś demonstrację czy też pikietę, bo to jest dla nich czymś normalnym. Jedynymi, dla których demonstracje w czasie Euro 2012 będą problemem, są po prostu służby porządkowe; będą one musiały ogarnąć nie tylko tłum kibiców, ale również i demonstrujących to czy tamto. Tylko czy społeczeństwo jest po to, aby służyć służbom, czy odwrotnie?

Problem prowokacji

Drugim argumentem podnoszonym w celu zniechęcenia różnych grup społecznych do manifestowania swoich racji w czasie Euro jest przekonanie, iż może to być podłoże do jakichś prowokacji czy też stanowić zasłonę dla działań wręcz terrorystycznych w naszym kraju. No cóż, tak stać się w istocie może. Ale równie dobrze takim podłożem może stać się grupowe radowanie się danej nacji ze zwycięstwa własnej drużyny, szczególnie gdy świętujący tłum spotka na swojej drodze zwolenników akurat tej przegranej. Co więcej, wydaje się, że władze naszego kraju, czy to z właściwej sobie beztroski, czy też z ignorancji, same stworzyły idealne wręcz warunki do tego, by do takich starć mogło dojść. Zezwolenie na to, by np. drużyna Rosji została zakwaterowana w hotelu Bristol, przylegającym do Pałacu Namiestnikowskiego, w czasie, gdy odbywają się tam manifestacje związane z katastrofą smoleńską, jest albo wyrazem całkowitej ignorancji, albo też działaniem celowym. I nie chodzi o to, że manifestujący, zaciekli jak lwy, rzucą się na Bogu ducha winnych piłkarzy ze Wschodu, ile raczej o to, że stanowi to doskonałą okazję do wizerunkowego rozprawienia się z tzw. „sektą smoleńską”, niekoniecznie przez nasze krajowe czynniki. W tym przypadku pojawia się również problem naszych służb specjalnych, które winny take sprawnie pracować, by nie tylko przewidywać możliwe zagrożenia z czasowym wyprzedzeniem, ale również mieć rozeznanie w sytuacji, by umieć zapobiegać owym prowokacjom czy też działaniom terrorystycznym. Ale jeśli ich zadaniem jest ściganie wydawcy internetowych stron typu AntyKomor, to cóż się dziwić, że brakuje im czasu na zabezpieczanie naszego społeczeństwa i jego gości w czasie Mistrzostw Europy…

Czyj wizerunek?

Powstaje jednak pytanie zasadnicze: o czyj właściwie wizerunek w oczach przybywających na mistrzostwa chodzi? Pytanie wydaje się zasadne, zwłaszcza w kontekście ostatnich „gospodarskich” wizyt szefa naszego rządu. Co prawda polskie przysłowie mówi, iż pańskie oko konia tuczy, lecz ciężko utuczyć coś, co zdaje się być tak zabiedzoną chabetą, że bliżej jej do wystawy w muzeum anatomii w dziale kośćce, aniżeli do rączych rumaków na stepie. Lecz medialny wizerunek zatroskanego władcy, który pochyla się nad każdą najmniejszą sprawą związaną z „naszym narodowym świętem” do tego stopnia, iż sam zbiera papierki na trasie przemarszu kibiców przyjeżdżających drużyn, jest iście wspaniały. I chyba pożądany, by odrobić straty sondażowe partii rządzącej. Tylko co z tego ma społeczeństwo? Przecież i tak koalicja przepchnie w parlamencie własne projekty, przegłosowując nawet to, co dla nas nie jest korzystne. Pracując więc na wizerunek władcy, niekoniecznie pracujemy dla siebie. Poza doraźną korzyścią, jaką jest parę złotych w kieszeni i igrzyska stadionowe, po Euro wrócimy do naszej szarej rzeczywistości, bez większych zmian. No może poza tym, że władza nasza zdobędzie więcej punktów w wyścigach do europejskich stanowisk. A nam pozostanie nasz kurnik, w którym będziemy mogli sobie pośpiewać: „Koko, koko, Euro, spoko!”

Ks. Jacek Świątek