Fakty wyssane z ogórka, czyli o potędze plotki
Zapanowała medialna panika, najwięcej zaś oberwało się rolnikom z Półwyspu Iberyjskiego, których produkty europejczycy zaczęli nagle omijać szerokim łukiem. Rykoszetem dostali także polscy producenci, dostarczający warzywa do Rosji, ponieważ ta wprowadziła na nie embargo. Straty spowodowane z tego tytułu tylko w Hiszpanii przekroczyły 200 mln euro tygodniowo.
Potem okazało się, że ogórki są niewinne, ponieważ groźne bakterie zidentyfikowano na niemieckich kiełkach. Znaleziono nawet gospodarstwo, gdzie doszło do infekcji. Sprawa się pewnie rozmyje, będą pewnie jakieś odszkodowania, inne newsy zapełnią czołówki gazet. Cała sytuacja jest klasycznym przykładem, jak w zglobalizowanym świecie dziecinnie łatwo jest dziś kogoś zniszczyć, nie mając przy tym specjalnie wyrzutów sumienia. Wystarczy tylko w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu wygłosić chwytliwą medialnie tezę, zaaranżować zagrożenie, wbić tzw. szpilę – rzucić przysłowiowy kamyk. Lawina zejdzie już sama, bez niczyjej pomocy. Czy epizod z hiszpańskimi ogórkami był efektem celowego działania czy splotem przypadków? Sporu nie rozstrzygniemy. Na pewno nie da się tego powiedzieć o innej sprawie, która również kilka dni temu wypłynęła w mediach. Chodzi o pytanie dotyczące zdrowia psychicznego Jarosława Kaczyńskiego. Stopień ekscytacji, który ogarnął co poniektórych, świadczy, że cel (zamierzony?) został osiągnięty. Pojawiła się wątpliwość. Nienawidzący „pisiorów” mogli się okopać mocniej na swoich pozycjach, zaś gawiedź zyskała kolejny powód do rechotu. Prawda, jak zwykle, miała marginalne znaczenie. Zresztą niewielu miało ochotę ją usłyszeć. Pan Palikot, przypisujący jakiś czas temu śp. prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu alkoholizm, później z miną cherubinka w „Kropce na i” oczywiście mógł powiedzieć: „Ależ skąd, ja nie oskarżam, ja nie chciałem źle, ja tylko pytałem”… Niby wszystko OK. Ale swąd pozostał. A o to przecież chodzi. Nieprawdaż? Nawet jeśli potem okaże się, że jest to bujda na resorach, istnieje uzasadnione przypuszczenie, że ci, którzy zapamiętali wielki tytuł, krzyczący z pierwszej strony wysokonakładowej gazety czy informację na żółtym pasku telewizji informacyjnej, nie doszukają się sprostowania napisanego malutką czcionką w najmniej widocznym miejscu pisma.
Jedna z podstawowych zasad erystyki polega na tym, aby swojego rozmówcę zepchnąć do przysłowiowego narożnika, tzn. sprawić, aby zaczął się tłumaczyć, sprowokować go do wybuchu emocji, ograniczyć rzeczowy osąd. Piarowcy znają dziesiątki sposobów na zaaranżowanie tego typu sytuacji. Mają przy tym świetnych nauczycieli. Podobną metodą (choć nieporównywalnie w bardziej siermiężnym wydaniu) z wielkim powodzeniem posługiwali się propagandziści peerelowscy. Istniały wyspecjalizowane komórki, których jedynym zadaniem było najpierw rozprowadzanie, potem zaś uwiarygodnianie plotek. Iluż to (nieprawomyślnych, a dokładniej: nielewomyślnych) pisarzy było rzekomymi szpiegami CIA, iluż księży przegrało w karty cmentarze, samochody i plebanie, ilu było rzekomymi homoseksualistami, miało gromady dzieci! Zawsze mnie zastanawiało tylko: dlaczego nikt nie wygrywał? Aż takimi głąbami byli?.. W końcu faceci po studiach! Ale kto by tam o tym myślał. Chodziło wszak o to, aby podważyć zaufanie, umniejszyć autorytet, prawdę zatłuc podejrzeniami i ironią.
Plotka od zawsze w ręku sprawnego propagandzisty była potężnym orężem. Może dawniej mniejszy był jej zasięg – nie było tak potężnych tub do jej nagłaśniania. Dziś to już żaden problem. Ma siłę rażenia wcale nie mniej śmiercionośną niż bakteria EHEC. Zabija nie ciało, ale odbiera dobre imię, wyklucza ze społeczności, stygmatyzuje. Niezależnie od tego, czy jest wyssana – jak głosi przysłowie – z palca, z ogórka, przemycona na „pudelku” czy chytrze ukuta w zaciszu piarowskiego gabinetu. Zawsze używanie jej jako oręża jest kwintesencją nikczemności i podłości. Bo można stanąć do walki z kimś, kto ma odwagę spojrzeć w oczy. Z tchórzem trudno się mierzyć.
Ks. Paweł Siedlanowski