Faszyści, nacjonały, ksenofoby
Naprawdę dobrze w tym kierunku idzie. Świetnie przygotowana tefałenowska prowokacja z „polskimi nazistami” skierowała na nas oczy całego świata. Jako kontynuacja „nazistowskiego” wątku w Polsce (przypomnijmy opinie o listopadowym Marszu Niepodległości) spisała się znakomicie. Odpowiedź na pytanie, dlaczego od miesięcy zwlekano z emisją tego programu, niech pozostanie zadaniem domowym każdego z nas. Świetnym pretekstem do podtrzymywania wspomnianych działań stała się nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Lawina emocji, jaką uruchomiła, jest nie do przecenienia.
Walka z określeniem „polskie obozy koncentracyjne”, „polskie obozy zagłady” czy „polskie obozy śmierci” to – bezdyskusyjnie – obowiązek każdego Polaka. Tymczasem zapis w ustawie – jak twierdzi strona rządowa, konsultowany ze środowiskami żydowskimi – spowodował niewyobrażalne wręcz reakcje.
Ambasador Izraela Anna Azari przekonuje, że penalizowanie mówienia o współodpowiedzialności Polaków za Holocaust „nie jest jasne”, bo „rola wielu Polaków w czasach Holocaustu nie jest jasna”. I że trzeba, aby dyskusja była otwarta.
Czyli, jak rozumiem, dobrze by też było podyskutować o roli Żydów – zarówno w czasie wojny, jak i po wojnie. Tymczasem mamy przykłady, jak ta otwarta dyskusja wygląda. Rabin Szalom Ber Stambler w programie „Minęła dwudziesta” ochoczo potwierdza istnienie szmalcowników. Zapytany, czy byli Żydzi sprzedający Żydów, emocjonalnie odpowiada, że „Mądrzej jest nie wspomnieć o tym, bo to wcale nie jest podobne”. No i wszystko jasne. Należy uznać Polaków winnymi za Holocaust, a Żydów uczynić nie tylko największymi, ale jedynymi ofiarami ostatniej wojny.
Lahav Harkov, dziennikarkę „Jerusalem Post”, mocno niepokoi fakt, że ustawa może zablokować wszelką debatę na temat polskiego antysemityzmu, a w szczególności jego przejawów w czasie II wojny światowej. Używa sformułowania „polskie obozy zagłady”, bo według niej jest to uzasadniona nazwa. Wszak geograficznie były one na terenie Polski. „Nikt, w tym polskie prawo, nie może narzucić mi sposobu, w jakim powinnam pisać o Polsce i jej historii” – chełpi się Harkov. I radzi Polakom „zaakceptować fakt, że ich własna historia oprócz chwalebnych kart ma też mroczne strony”.
Bardzo „pięknie” w dyskusję wpisuje się też dziennikarka „Newsweeka” Renata Kim. W rozmowie z prezesem Ruchu Narodowego Robertem Winnickim nieugięcie stoi na (znanym już z pewnej wypowiedzi) stanowisku, że w czasie wojny większym zagrożeniem dla Żydów byli polscy sąsiedzi niż niemieccy okupanci. Jeśli już dziennikarka Kim jest święcie o tym przekonana, to może też zastanowiłaby się, dlaczego tak się tych polskich sąsiadów bali. Czy dlatego, że właśnie polscy sąsiedzi masowo ich zabijali? Albo dlatego, że nie tylko każdego Polaka ukrywającego Żydów, ale całą jego rodzinę (co było precedensem w wojennej Europie) rozstrzeliwano?
Gdyby nie powaga sytuacji, można by strawestować znane słowa i powiedzieć, że cel Żydów to: prawda prawdą, ale sprawiedliwość musi być po ich stronie. Musi?
Anna Wolańska