Fejsbóg
Znalezione w internecie: „Wpadłem na pomysł zdobycia nowych przyjaciół bez pomocy facebooka! Codziennie biegam po ulicach i krzyczę, co ugotowałem, co widziałem, co sobie kupiłem, gdzie jestem, jak się czuję i co aktualnie robię. Zaczepiam też wszystkich, którzy staną na mojej drodze, komentuję ich zachowanie i oceniam wygląd. Czasami głośno krzyczę: „Lubię to!”, „Lubię to!”… Nie całkiem bez skutku - mam już trzech obserwujących: dwóch policjantów i jednego psychiatrę!”.
Brzmi tajemniczo?
Tylko dla tych, którzy nie mają konta na „fejsubczku” bądź innym, mniej lub bardziej popularnym portalu społecznościowym. Jeśli tak jest, wiedzcie Państwo, że – wedle obiegowej opinii – nie ma Was! Doprawdy? – zapytacie. Ale…. Spokojnie. To przecież nieprawda. Jesteście i zapewne macie się dobrze. Lepiej od tych, którzy nie wyobrażają sobie, aby „x” razy dziennie nie zajrzeć na swoją linię czasu, nie sprawdzić, co się wydarzyło u znajomych, zalajkować posty lub przeciwnie – wyrazić swoją dezaprobatę. Napisać o sobie: co robią, co ugotowali na obiad, wrzucić fotki z wakacji lub informacje z Endomondo, ile dziś przebiegli/przejechali kilometrów i posłuchać wirtualnych fanfar na swoją cześć. Tak, to już równoległy świat, który coraz większej rzeszy ludzi zastępuje ten rzeczywisty. ...
Paweł Siedlanowski