Foch za fochem
Rzecz nie w nacjonalizmie, ksenofobii, nie ma tu też jakiejś osobistej zawziętości, wrogości (na co dzień zawodniczy często grają w tych samych klubach, przyjaźnią się, kibicujemy Bayernowi Monachium z Robertem Lewandowskicm), złości - po prostu tak jest i już. Choć wielu z nas tego wprost nie powie, cieszy się, gdy uda się „dokopać ruskim”, rozbić w pył germański „ordnung”. Tak po prostu. Bardziej traktując wydarzenie jako symbol niż obfitującą w konsekwencje społeczne wiktorię. Mamy w tej materii bogatą tradycję. Wymiar polityczny sportowych celebracji zmagań reprezentantów Polski z zawodnikami Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich - ku bezbrzeżnemu przerażeniu sekretarzy partyjnych bojących się narazić Wielkiemu Bratu - istniał od zawsze. Po dziś dzień krąży anegdota na temat depeszy gratulacyjnej, jaką ponoć miał otrzymać towarzysz Gierek od towarzysza Breżniewa po klęsce sowietów w którymś z siatkarskich meczy z naszą reprezentacją: „Gratulacje. Stop. Gaz. Stop. Ropa. Stop”.
Dalej mnóstwo frajdy mamy z oglądania słynnego „gestu Kozakiewicza” pokazanego przezeń wygwizdującej go radzieckiej publiczności po oddaniu mistrzowskich skoków na wysokość 5,70 m i 5,75 m, jak też po zdobyciu złotego medalu olimpijskiego w Moskwie w 1980 r. Taka potwarz groziła wtedy naprawdę groźnymi sankcjami.
Czasy się zmieniły. Dla większości naszych kibiców – słusznie uważanych za jednych z najwspanialszych na świecie (poza niewielką ekstremą, która wszędzie się znajdzie) – to prehistoria. Żyjemy w zglobalizowanym świecie, podróżujemy, bez większych trudów komunikujemy się. Zmagania sportowe to bardziej dziś element folkloru, zabawy niż polityki. I dobrze. Ale…
…Polak swój honor ma
Nie lubimy jednego: gdy nam się wmawia nieprawdę. Gdy cynicznie sugeruje się Polakom rzeczy wymyślone, nakierowane na ściśle zdefiniowane, długofalowe cele. ...
Paweł Siedlanowski