Folklor był jego całym życiem
Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Jednak, zdaniem tych, którzy znali pana Jana, akurat w jego przypadku w słowach tych nie ma zbyt wiele prawdy. - Po niektórych zostaje duża wyrwa. I on do takich ludzi należał. Odszedł nasz wielki mistrz - mówi jedna z wychowanek cenionego nauczyciela. J. Rogala pozostawił po sobie szereg dzieł. Do dziś jego obraz z wizerunkiem marszałka Piłsudskiego zdobi wejście szkoły w Bobrownikach. Przygotował szkic polskiego godła i herbu Ryk, które później wyhaftowały panie z Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Ale jego dzieckiem, któremu poświęcił całą swoją pasję i czas, były kapela i działający przy Szkole Podstawowej nr 1 Dziecięcy Zespół Tańca Ludowego „Ryki”, który powołał do życia w 1968 r. „Raduje się serce, raduje się dusza, gdy Dziecięcy Zespół Tańca Ludowego w Rykach do tańca wyrusza” - mawiał pan Jan.
Najstarsi członkowie zespołu do dziś dobrze pamiętają J. Rogalę. – Byłam w szóstej klasie podstawówki. Przyszedł do jako młody nauczyciel plastyki. Dziś wiem, że był od nas starszy tylko o dziesięć lat. Dużo opowiadał o występach folklorystycznych, bo na studiach należał do zespołu działającego przy Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Podobny postanowił założyć w Rykach – mówi uczestniczka pierwszych grup zespołu tańca ludowego, Barbara Karst.
Jako pełnego pasji nauczyciela z powołania pana Jana wspomina też młodsze pokolenie. – Uczył mnie plastyki. Swoją wiedzę przekazywał w sposób barwny. Podawał przykłady, rysował. Jego lekcje mijały tak szybko. A tych, którzy przejawiali zdolności, zapraszał do zespołu lub chóru – opowiada chórzystka Joanna Gąska.
Werbunek do kapeli odbywał się także wśród nauczycieli. – W 1989 r. zostałem zaproszony, by do niej dołączyć. Po kilku latach objąłem funkcję kierownika. Pan Jan we wszystko mnie wprowadził. Ze spokojem wszystko tłumaczył, np. po którym tańcu, jakie melodie grać i jakie regiony po sobie następują. Był dla mnie jak ojciec – wspomina muzyk Krzysztof Piątek.
Nie było rzeczy niemożliwych
Zespół tańca był prawdziwym oczkiem w głowie pana Jana. – Na początku nie miał łatwo. To była nowość, więc trzeba było wiele samozaparcia, by coś stworzyć – mówi B. Karst. Ale J. Rogali się udało. – Wszyscy zastanawiali się, skąd wziąć stroje, ponieważ nie mieliśmy możliwości ich zakupu. Ktoś wpadł na pomysł, że uszyje je spółdzielnia, tzw. szpulki. My szyłyśmy z kolei czepki. Pan Jan zapraszał nas do domu i tłumaczył, jak trzeba je wykonać. Sam wraz z żoną Kazimierą też pracował nad strojami. Pomagali nam i rodzice – wspomina dawna tancerka. – Dla pana Jana nie było rzeczy niemożliwych. Gdy trzeba było coś poprawić w strojach, on się wszystkim zajmował. Potrafił nawet łatać buty. Przy tym był dokładny, np. stroje na scenie musiały być kompletne. Pamiętam, że nawet podczas występów w krajach o ciepłym klimacie, np. w Turcji, wymagał, abyśmy mieli na sobie katany, mimo że było nam bardzo gorąco – zaznacza K. Piątek.
J. Rogala zawsze stawiał na zespół i wierzył w jego uczestników – Przy każdym koncercie podkreślał nasze starania. Nigdy nie było tak, że po występach wychodził i go nie było. Czekał, byśmy mogli do niego podejść – opowiada J. Gąska.
Zaszczepił miłość do kultury
Przez lata J. Rogala wykształcił pokolenia uczniów, zaszczepiając w nich miłość do kultury i folkloru. Dawni tancerze podkreślają, jak wiele mu zawdzięczają. – Zespół nas zintegrował. Szczególnie gdy pan Jan zaprosił nas na 25-lecie grupy. Wtedy powróciła nasza młodość i na nowo zaczęliśmy tańczyć. Wystąpiliśmy jeszcze na 50-leciu – mówi Halina Łysoń. – Myślę, że dzięki panu Janowi bardzo dużo wiemy o folklorze. Potrafimy rozpoznawać tańce i znamy dużo ludowych piosenek – dodaje B. Karst.
W szczególny sposób zdobyte w zespole doświadczenie wykorzystała J. Gąska. Jako nauczycielka wychowania przedszkolnego stworzyła Małe Towarzystwo Przyjaciół Ryk, czyli grupę maluchów tańczących ludowe tańce. – Pan Jan zawsze to dzieło chwalił i je wspierał. Mówił, że to praca u podstaw. To prawda. Dzieci poznają w ten sposób kulturę ludową. Niektórym tak się podoba, że kontynuują tę edukacje w dziecięcym zespole, który działa przy SP nr 1 – przyznaje J. Gąska.
Uśmiechnął się jak dawniej
Bliskie relacje z uczestnikami założonego przez siebie zespołu J. Rogala utrzymywał nawet wtedy, gdy przeszedł na zasłużoną emeryturę. Kiedy mógł, przychodził na każdy występ. Tak było do czasu, gdy poważnie zachorował. Od dwóch lat zmagał się z nowotworem. Członkowie kapeli i zespołu nie zostawili swojego mistrza. Zorganizowali dla niego charytatywny koncert. Dochód miał pomóc w dalszym leczeniu. – Dwa dni przed koncertem odwiedziłam pana Jana. Powiedziałam: „Przyjechaliśmy dziś pełni wiary i siły dla pana. Będziemy tak głośno śpiewać, że jak uchyli pan okno, usłyszy nas pan. On w tym momencie, mimo choroby i wielkiego cierpienia, otworzył oczy i uśmiechnął się tak, jak dawniej. To było tak znamienne, że długo byłam pod wrażeniem. Nawet córka zauważyła, że do nich tak się nie śmieje, jak na wieść o zespole – wspomina J. Gąska.
Koncert odbył się 18 lipca. Mimo że udało się zebrać aż 10 tys. zł, pan Jan z tych pieniędzy nie skorzystał. Zmarł zaledwie trzy dni po tym wydarzeniu. W jego ostatnim pożegnaniu towarzyszyli mu ubrani w ludowe stroje uczestnicy zespołu, który tak ukochał.
Tomasz Kępka