Komentarze
Źródło: BIGSTOCK
Źródło: BIGSTOCK

Gdy bogów w nadmiarze…

Gdy w dzisiejszej Polsce wypowiada się jakieś słowo krytyczne pod adresem prezesa Jerzego Owsiaka, to albo się jest straceńcem, albo człowiekiem niespełna rozumu.

Obserwując bowiem zapał wszelkiej maści autorytetów i dziennikarzy, gdy tylko dojrzą choćby nieśmiały ironiczny uśmiech wobec postępowania w/w prezesa, zapał równy werwie Pawki Morozowa, trzeba stwierdzić, że ktokolwiek chciałby, chociażby z autentyczną czułością, lecz krytycznie odnieść się do niego, narażony jest na natychmiastowy ostracyzm i konanie w mękach gorszych niż piekielne. Owe „autorytety” nie zdają sobie w ogóle chyba sprawy z tego, iż jedną z zasadniczych cech odróżniających nas od pozostałych stworzeń, jest umiejętność dyskutowania i niezgadzania się ze sobą, natomiast w stadzie (sposób życia zbiorowego zwierząt) wszystko jest podporządkowane jednostce kierowniczej, a jedyną metodą zmian jest walka na śmierć i życie. Ustawianie relacji do Jerzego Owsiaka na zasadzie za lub przeciw, i to bez względu na rodzaj kierowanych przeciw niemu zarzutów, jest po prostu głupie i świadczy albo o ignorancji, albo o zamierzonym działaniu, czyli dążeniu do absolutyzacji tegoż pana. Istotnie bowiem zasadnicze „starcie” (jeśli o takim można mówić) dokonuje się w przypadku tej imprezy charytatywnej właśnie w sferze idei.

Do jakiego nieba to światełko?

Jednym z najbardziej charakterystycznych elementów organizowanej w drugą niedzielę stycznia zbiórki pieniędzy na rzecz różnych biorców usług medycznych w naszym kraju, jest tzw. światełko do nieba. Najczęściej przybiera ono formę fajerwerków czy też pokazu sztucznych ogni. Z pierwotną ideą, a ja jakoś to pamiętam, czyli z podnoszeniem w górę palących się laseczek zimnych ogni czy też zapalniczek z tlącymi się płomykami, niewiele ma to wspólnego. Dlaczego? Bo przecież trzymana w rękach zapalona świeczka, zapalniczka, latarka czy też zimny ogień ma po prostu walor osobistego wzniesienia chociażby myśli ponad ten padół łez. Obecnie mamy do czynienia raczej z odwrotnością tego gestu, bo im bardziej wyszukana iluminacja, tym większa zabawa tu na ziemi, więc o jakim niebie mowa? Ale sprawa jest daleko głębsza. Słuchając przemówienia Jerzego Owsiaka na Przystanku Woodstock, w którym zachęcał on, by młodzi i nie tylko ludzie wznosili swoje modlitwy do swoich bogów, zastanowiłem się, o co właściwie tutaj chodzi. Mam wrażenie (a właściwie chciałbym mieć takie), że sam twórca owej zbiórki pieniędzy, nie do końca zdaje sobie sprawę z dokonywanej zmiany w umysłowości młodych i nie tylko. Zmiana ta jest niesamowita, chociaż na pierwszy rzut oka jakoś niewidoczna. I nie ma to nic wspólnego z wolnością religijną. Zwróćmy uwagę na fakt, że prezydenci Stanów Zjednoczonych, zwracając się do swoich obywateli, sami również wyznając różne religie, mówili zawsze o modlitwie do Boga. Podobnie na banknocie dolarowym mamy napis o zaufaniu do Boga, chociaż nie ma tam wymienionej z imienia i nazwiska żadnej Istoty Najwyższej. Dlaczego na to zwracam uwagę? Otóż dlatego, że czym innym jest odniesienie się do Jednego Boga, przy założeniu, że nazywamy Go innymi imionami, a czym innym zrównywanie „różnych bogów”. W pierwszym przypadku bowiem założeniem jest całkowita inność i odrębność Istoty Najwyższej od człowieka, który się do Niej zwraca, zaś w drugim mówimy o „bogu” jako wewnętrznej idei znajdującej się w umyśle człowieka (nie chciałbym używać nomenklatury Dawkinsa, ale aż ciśnie się na usta stwierdzenie „Bóg urojony”). W tym drugim przypadku „twórcą” Boga staje się człowiek. I może właśnie dlatego owo światełko do nieba dzisiaj jest bardziej skierowane do ludzi i stanowi pretekst do doskonałej zabawy, aniżeli chociażby chwilowe zatrzymanie się i zadumę nad relacją do Boga, jakiekolwiek jest Jego imię. Tylko że w tym przypadku niebem staje się ziemia, a my jedynymi jej panami.

Jak nie dasz, nie jesteś dobry

Jeśli Bóg jest ideą mojego umysłu, dowolnie przeze mnie kreowaną, a ziemia staje się miejscem, które musimy uczynić rajem, to również zmianie ulega rozumienie dobra. Bo czymże ono jest? Niektórzy publicyści, zresztą odsądzani od czci i wiary, mówią wprost o „terrorze miłosierdzia” opanowującym w tym dniu nasze ulice. Nie chodzi jednak o nachalność zbierających datki. Otóż nie zauważamy, że dobry czyn ma nie tylko i nie w zasadniczym stopniu być obdarowaniem innych, ale również, a może zasadniczo ma mnie uczynić człowiekiem dobrym, tzn. odpornym na zło i zaprawionym w czynieniu dobra. Ma on mnie wewnętrznie zmienić. Tymczasem można odnieść wrażenie, że wrzucenie owego pieniążka do puszki stanowi jakąś formę usprawiedliwienia siebie. Można zapytać się, czy przedsiębiorcy, którzy tak chętnie dokonują donacji, stają się lepsi dla swoich pracowników czy też uczciwsi w relacjach z kontrahentami? A jeśli nie wrzuciłem pieniążka, to znaczy że jestem zły? Czy nie liczy się to, iż jestem dobrym lekarzem, dobrym nauczycielem, dobrym rodzicem, dobry księdzem, tzn. dobrze i z poświęceniem wykonującym własne zadania? A jeśli nie wrzuciłem, bo akurat popieram inne formy dobroczynności? W czym są lepsi ci co wrzucają, od np. matki, która poświęca czas i życie dla swoich dzieci? Być może powie ktoś, że owe pytania są nie na miejscu. Lecz dlaczego epatowani jesteśmy stwierdzeniami, że tego jednego dnia ujawnia się nasza dobroć? Czy 364 inne dni (w tym roku 365) nie stanowią ujawnienia naszego wewnętrznego dobra, które jest o tyle prawdziwsze, o ile zmienia na stałe nasze postępowanie? I co ważne, naznaczenie owych datków jako wyrazów naszej dobroci niezauważalnie ustawia nas w pozycji roszczeniowej i sędziowskiej wobec innych, bo daje nam „prawo” do domagania się korzystania z owoców owej zbiórki, a także swoisty „mandat” do oceniania, czy drugi jest dobry, czy nie. To rozważanie można ciągnąć dalej, ale ani czas, ani miejsce po temu.

Zapomniana świętość

Jednym ze znaków czasu stało się dzisiaj zapomnienie, także i we wspólnocie Kościoła, kategorii świętości osobistej. Owszem, czcimy świętych w naszych świątyniach, ale zwracamy uwagę na ich działalność, aniżeli na wewnętrzną walkę, którą stoczyli, by złączyć się z Bogiem i stawać się do Niego podobnym. Dlatego stawiam dzisiaj na aktywizm i w nim upatrujemy znamiona świętości. Tylko że w ten sposób bliżej będzie nam do kanonizacji Lady Di czy innych działaczy charytatywnych, niż do uznania św. Teresy od Dzieciątka Jezus, która w klasztorze kontemplacyjnym wymadlała i wypraszała ofiarą samej siebie łaski dla ludzi, o wiele ważniejsze niż tylko dobra materialne. Nie ujmując nic z ilości sprzętu zakupionego z datków styczniowej zbiórki trzeba sobie jasno powiedzieć, że w dobroci i miłosierdziu nie tylko, a może nie o to chodzi.

Ks. Jacek Świątek