Rozmowy
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Gdy kobieta wchodzi, wstań

Rozmowa z Anną Rastawicką, bliską współpracownicą prymasa Stefana Wyszyńskiego i byłą przełożoną generalną Instytutu Prymasowskiego

Prymas Tysiąclecia był przede wszystkim bardzo bezpośrednim człowiekiem. Z jednej strony miał w sobie ogromne dostojeństwo, a z drugiej zwyczajność, serdeczność, dobroć. Do każdego odnosił się z ogromnym szacunkiem. Nie był tylko takim, jakiego widzieliśmy na ambonie czy w czasie wielkich nabożeństw. Kiedyś podczas wizytacji w jednej z parafii mała dziewczynka zawołała: „A ja będę miała nową sukieneczkę!”. Gdy ksiądz prymas to usłyszał, zatrzymał się i z uśmiechem powiedział: „To jak już będziesz ją miała, przyjdź i się pokaż”. Jakiś czas później dziecko przyszło na ul. Miodową, mówiąc przy furcie do brata, że prosi o spotkanie z księdzem kardynałem. Zaskoczony zakonnik zadzwonił po kard. Wyszyńskiego, który zszedł na dół i pochwalił piękną sukienkę dziewczynki, pytając jednocześnie: „A ty sama przyszłaś?”. W odpowiedzi usłyszał: „Nie, z babcią, ale babcia się wstydzi”. Ksiądz prymas poprosił też babcię i pobłogosławił, a dziecku dał cukierka, które zazwyczaj miał przy sobie. Taki właśnie był kard. Wyszyński. Zwykły w swej niezwykłości.

Kiedy po raz pierwszy pomyślała Pani, że to może być święty człowiek?

 

Zanim jeszcze trafiłam do sekretariatu kard. Wyszyńskiego przy ul. Miodowej, byłam przekonana o jego wielkości i świętości. Jednak na własne oczy zobaczyłam to, gdy rozpoczęłam pracę w instytucie prymasa. Od razu można było dostrzec majestat kardynała. Czuło się, że to człowiek nietuzinkowy, który jednocześnie miał w sobie wrodzoną naturalność. Pamiętam, jak podczas obiadu, siedząc przy stole i obserwując kardynała, pomyślałam: „Jaki on zwyczajny”. Prowadził rozmowę, nigdy nie zaczął jeść, dopóki wszyscy sobie nie nałożyli, podawał jedzenie, zachęcał do spożywania, obierał jabłka, opowiadał zabawne historie. Zwykle prosił, by nie rozmawiać o poważnych tematach przy jedzeniu, ponieważ, jak żartował, wówczas źle się trawi. Choć, jak sądzę, powody były inne. Chodziło o dyskrecję. Prymas miał bowiem świadomość, że cały dom naszpikowany jest podsłuchami. Kiedyś ktoś przyszedł i powiedział: „Eminencjo, tu są podsłuchy”. A kard. Wyszyński na to: „No pewnie są”. Gość nie mógł zrozumieć, że prymas podchodzi do tego z takim spokojem. Zaczął radzić, że to trzeba sprawdzić, zdemontować. Prymas odpowiedział, że nie ma sensu, bo i tak założą kolejne, dodając: „Po co niszczyć ścianę? Nie mam nic do ukrycia. Musimy żyć święcie, a co mam do powiedzenia w sprawach społecznych, mówię na ambonie”. Był człowiekiem niezłomnym, prawdziwym, prawym do ostatniej komórki swojego istnienia. Swoją siłę czerpał z Boga. ...

Jolanta Krasnowska

Pozostało jeszcze 85% treści do przeczytania.

Posiadasz 0 żetonów
Potrzebujesz 1 żeton, aby odblokować ten artykuł