Gdzie one są?
Bohater filmu „Niebo istnieje. Naprawdę!” czteroletni chłopiec Colton Burpo (w 2010 r. jego historią żyła Ameryka!), który cudem przeżył operację wyrostka robaczkowego - doświadczając przy tym czegoś w rodzaju śmierci klinicznej - opowiadał rodzicom o wizji nieba, gdzie „nikt nie jest stary i nikt nie nosi okularów”, a Bóg jest „bardzo, bardzo duży”. Mówił o spotkaniu Jezusa, dziadka (którego nigdy wcześniej nie poznał), pięknym, kolorowym świecie. Na początku nikt mu nie wierzył, nawet ojciec - pastor miejscowego Kościoła ewangelikalnego. Przełomem stała się opowieść o ślicznej dziewczynce o blond włosach, bardzo podobnej do Coltona, która mówiła, że jest jego siostrzyczką. Rodzice nigdy nie wspominali mu o niej. Zmarła w wyniku poronienia.
Ileż razy padało to pytanie przy okazji spotkań grupy rodziców w żałobie po śmierci dziecka „Dzieci światła”! Kiedy umiera dorosły, wszystko jest jakoś „poukładane”: był ochrzczony (lub nie), przeżył ileś lat, wierzymy, że Bóg miłosierny przyjmie go do siebie, modlimy się za niego, jeśli pozostały za nim ziemskie długi itp. A gdy umiera dziecko przed narodzeniem – wyczekiwane, kochane? Gdy nie miało szans na chrzest? Niekiedy nawet nie wiadomo, jaką miało płeć. Co wtedy?
Wiara, intuicja podpowiadają, że żyje. Miłość – że kiedyś spotka się z mamą, tatą, że rodzice nie będą mieli problemu z rozpoznaniem go. Autor wspomnianego wyżej scenariusza filmu, rzecz jasna, ma prawo do swojej wizji nieba – nie ma ona rangi prawdy objawionej, nie mamy obowiązku, by w nią wierzyć. To tylko artystyczne wyobrażenie. ...
Ks. Paweł Siedlanowski