Komentarze
Gęgające salony

Gęgające salony

Salon to jednak salon. Pachnie wielkim światem, rozmachem, fantazją, czasem nawet arystokracją. Dla zwykłych ludzi, zapędzonych w swojej codzienności, to zapach sukcesu i marzeń, których spełnienie jest tak samo mało prawdopodobne, jak trafienie przysłowiowej szóstki.

Coraz częściej jednak ten wyidealizowany salon zaczyna zalatywać gamą zapachów zgoła odmiennych od tych już przytoczonych. I szary się wydaje, i taki prymitywny trochę, a momentami wręcz prostacki. Wulgaryzmy w przestrzeni salonowo - medialnej stały się jakby cool i trendy. To znaki pewnego luzu, wręcz symbole słownej nowoczesności. Podkreślają żart, uzupełniają myśl, a treściom nadają wyrazistość.

Wszystko z dodatkiem „o zgrozo” rzecz jasna! Jeszcze niedawno język wozaków – z całym dla nich szacunkiem – dzisiaj stał się językiem artystów, czy ludzi znanych przede wszystkim z tego, że są znani (czytaj celebrytów), i wkroczył na salony. Nie chodzi o język sztuki, który w określonych projektach adresowanych do konkretnych odbiorców, powinien rzecz jasna być urealniony. Jednak patrząc z określonej perspektywy, nie wydaje się to być warunkiem niezbędnym: prawdziwe dzieło obroni się bez nadmiernego naturalizowania. Antek Boryna w „Chłopach” mówi językiem prostym i szorstkim, ale z pewnością nie wulgarnym. Reymont jednak Nobla dostał. Można odnieść wrażenie, że ambicje twórców wielu współczesnych „arcydzieł” tak daleko nie sięgają. Ich bohaterowie w słowach przebierają raczej skromnie, a jedyną miarą sukcesu jest tani poklask i salwa śmiechu znad wiaderka kukurydzy w kinowej sali. Może jeszcze do tego satysfakcja finansowa, bo w inną szczerze wątpię.

Jedna znana pani wypowiedziała się na temat drugiej znanej pani, a ta odpowiedziała komentarzem w słowach – powiedzmy – mocnych. Wszystko na wizji i fonii, w błysku fleszy. Ta sama druga pani, w swoich programach powtarzanych o każdej porze dnia – a więc dostępnych także dla dzieci – rzuca „mięsem” nawet jeśli gotuje akurat danie wegetariańskie. No takie niby nic… Jurorzy rozmaitych programików konkursowych: ludzie sowicie opłaceni dla oceny innych, uznający siebie za zdolnych do tej oceny, dla wyrażenia swojego zachwytu nie znajdują przymiotnika doskonalszego od zaczynającego się na „z” i zakończonego „igrekiem”. Co tam wspaniały, cudowny, zachwycający, niesamowity, czy oszałamiający…I tak musi być jeszcze „isty”. Wtedy dopiero jest pełnia zachwytu, ekstaza, a juror ma dodatkowo  „ciary” w pakiecie.

Tu nie chodzi tylko o słowa. Każdy pewnie je zna i niewielu jest takich, którzy nigdy nie użyli. Rzecz w kreacji pewnego stylu i przyzwoleniu. No bo jak ktoś, kto kreuje siebie na damę czy salonowca, może być jednocześnie tak bardzo prymitywny w publicznym wyrażaniu swoich myśli i emocji? Czy zdaje sobie sprawę, jakie skutki to przynosi? Jak wytłumaczyć nastolatkowi, że tak nie wypada? No jak nie wypada, skoro nie tylko mama i tata – co też, niestety, się zdarza – ale nawet w telewizji tak mówią? Siła przekazu tej ostatniej dyskusji nie podlega.

Może i Polacy nie gęsi. Jeżeli napiszę, że niektórzy jednak gęsi to wkomponuję się w krajobraz mowy pogardy. Wiele – chociaż teraz już mniej „na żywo” –  prawi o niej pewien pan, który sam mógłby śmiało za wzorzec w tej materii służyć. Skoro jednak naszym salonowcom i celebrytom tak bardzo już brakuje słów w zasobniku, to może zamiast ubierać swoje myśli w kwiatki wulgaryzmów, trochę sobie… pogęgają? Różnica w treści żadna, a dla ucha zawsze „ekologiczniej”. Na wszystko jest miejsce i czas, ale to jeszcze nie znaczy, że wszędzie i zawsze. A samo złoto opakowania nie zmieni do końca wstydliwej dosyć materii zawartości.

Janusz Eleryk