Historia
Gehenna wsi Kornica

Gehenna wsi Kornica

Podlaski pamiętnikarz Kajetan Kraszewski nie interesował się zbytnio męczeństwem Koniuszewskich. Poświęcił temu zdarzeniu zaledwie półtora zdania i tak o tym zapisał: W Kłodzie k. Chotyłowa włościanin obity mocno, gdy mu jeszcze ów pułkownik obiecał, że jutro powtórzy porcję i żonie też zaaplikuje, ofuknął się i zaklął, że tego nie będzie - jakoż wróciwszy do domu, zawołał żonę, wzięli małą dziecinę, zamknęli się w stodole i żywcem, leżąc krzyżem, spalili się wraz z budynkiem. Fakt to był okropny, poszły raporta - zakazano też natychmiast surowych środków…

Kajetan posiadał niedokładne informacje. O tym, iż nie zakazano surowych środków, świadczy krwawa pacyfikacja Kornicy. 25 grudnia, w Boże Narodzenie, zwołał naczelnik Klimenko włościan z Kornicy, Szpaków, Walima i Kobylan.

I rzekł im: „Ponieważ chce się wam być katolikami i Polakami, dostaniecie starsi po 100 nahajów, a młodzi i kobiety po 50; będzie to dla was mój podarunek na wasze katolickie święta”. Rozkaz ten wykonywano kolejno przez cały dzień. 26 grudnia nastąpiła ta sama przemowa Klimenki i ta sama kara – po 50 i 100 nahajów. 27 grudnia powtórzyły się te same katusze, a niektórym poważniejszym i wpływowym gospodarzom Klimenko podwoił liczbę nahajów z przyczyny – jak mówił – trzeciego dnia polskich świąt. Na czwarty dzień przygotowano nowe stosy rózeg i kijów, a następnie na silnym mrozie obnażano i znowu bito. 29 grudnia Klimenko począł karać lud licytacją trzody i zabieraniem najlepszych wołów, przeznaczając je wojsku. Właściciel wołu był zobowiązany własnoręcznie zabić zwierzę, jeżeli zaś rozkazu nie usłuchał, dostawał za karę 100 nahajów. Szczególnie upodobał sobie Klimenko Bazylego Stefaniuka. Kozacy bili go nahajkami w silny mróz przez kilka dni na raty, przynosili do bicia i odnosili na pole, znowu przynosili i katowali. Klimenko wymierzał swoje kary – zabijanie zwierząt i niszczenie płotów na opał – do 27 stycznia 1875 r. Tego dnia Klimenkę odwołano, a do Kornicy przybył nowy naczelnik Gołowiński vel Hołowiński i od razu poszedł w ślady poprzednika. Jak zapisał Jan Bojarski: „29 stycznia wezwanych rano ze wsi Szpaki do Kornicy osób ok. 100 wracało do domu. Poprzedzający opowiadali podróżnym, że co dzień od tygodnia są wzywani i od rana do wieczora z pewnymi przystankami, odebrawszy po 20, 30, 40 chłost, odsyłani są do domu. Ten zaś ostatni odbierał po więcej i dlatego z takim wysiłkiem wlecze się do domu”. Nowy satrapa nie tylko maltretował w Kornicy. Tak jego wyczyny zapamiętała Maria Tymicka: „Do wsi Szpaki zjechał w trójkę koni z dzwoneczkami naczelnik Hołowiński, jeden z osławionych okrutników na Podlasiu, ze swoimi pomocnikami – Kozakami. Ten naczelnik carski w Szpakach, w środku wsi, pod oknami rodziny Szpurów rozpoczął katowanie unitów. Bili Józefa Wereszko i Jana Tymickiego – mego dziadka, Jana Piotrowskiego – dziadka Julii Szurek (zam. w Warszawie). Ten ostatni tak był zbity, że syn Józef prawie na rękach zaniósł swego ojca do domu. Również inny Jan Piotrowski, kuzyn mojej babki Barbary Tymickiej z Piotrowskich, żony ww. Jana Tymickiego, ówczesny sołtys wsi Szpaki na pytanie naczelnika „Czy przyjmuje wiarę prawosławną?”, odpowiedział przecząco. Wtedy zbito i skatowano go do utraty przytomności i rzucono pod płot po drugiej stronie ulicy pod dom Wareckich… Na drugi dzień, chociaż zmaltretowany nie zgodził się zmienić swej katolickiej religii – pomimo, że był ledwie żywy – naczelnik bezlitośnie nakazał bić. Do tego stopnia był skatowany, że przez siedem lat leżał w łóżku na jednym boku. Zdrowia nie odzyskał do końca życia”. Głowiński wymierzał kary przez dziesięć tygodni, a wg niektórych relacji nawet 12 tygodni. W obecności rodziców bito dzieci, które ukończyły dziesiąty rok życia, a Bazylego Stefaniuka tak skatowano, że 12 tygodni rodzina na grubym prześcieradle przenosiła go do innego domu, aby poprawić pościel i do załatwienia potrzeb życiowych. W biografii pochodzącego z Kornicy Mikołaja Jańczuka, który się zrusyfikował i został rosyjskim naukowcem, napisano: „Przyjechał do gimnazjum w Białej [podczas prawosławnych świąt – JG] po niego starszy brat, bo ojciec unita siedział w więzieniu. Brat powiedział: «Pojedziemy do domu, ale domu u nas nie ma, zajęty przez Kozaków, może uda się nam dostać na strych. Bydło wyrżnęli, została tylko para wołów i szkapa chabeta». Gdy dojechali do wsi, dowiedzieli się, że Kozacy zabili im ostatnią parę wołów. Rodzina została bez ojca, z chorą matką i ciotką kaleką. Było już późno, gdy zmarznięci chłopcy podjechali pod dom. Kozacy właśnie zjedli wołowinę na kolację i przy alkoholu śpiewali w izbie wesołe pieśni”.

Finał kornickiego nawracania był tragiczny. Dziewięciu unitów nie wytrzymało gehenny i przypłaciło ją życiem. Zmarli z pobicia: Jan Tymicki, Katarzyna Piałucha, Józefa Moro, Jan Piałucha, Antoni Karpiński, Dawid Szysz, Prokop Suszka, Feliks Pieczyński, Andrzej Jaworski. Na Sybir zostali m.in. wywiezieni: Jan Piotrowski, Józef Wereszko (zostawił pięcioro dzieci), Jan Tymicki (zostawił pięcioro dzieci), Paweł Szysz (sześcioro dzieci), Stefan Piotrowski (sześcioro dzieci), Michał Warecki, Grzegorz Piałucha (czworo dzieci), Karol Piałucha (troje dzieci), Michał Jachimiuk (troje dzieci), Grzegorz Horbowski (czworo dzieci), Symeon Jańczuk (pięcioro dzieci) i Leon Puniewski. Podtrzymywali opór Paweł Melanowicz – wcielony następnie karnie do wojska rosyjskiego, Dionizy Panasiuk i Jan Typa – obydwaj okrutnie bici i więzieni. Ogółem wywieziono do Rosji ponad 20 gospodarzy.

Józef Geresz