Generałka swojego ojca
Ekspozycja jest prezentowana w bialskim oddziale Głównej Biblioteki Lekarskiej (ul. Brzeska 1). Składa się z 30 wielkoformatowych plansz przedstawiających życie i działalność Pileckiego. Wystawa nakreśla także tło historyczne najważniejszych jego dokonań. Na planszach znajdują się m.in. rodzinne zdjęcia, listy do dzieci, własnoręcznie napisany życiorys z 1926 r., fragment jednego z pierwszych raportów przekazanych z Auschwitz, kennkarty na różne nazwiska, którymi posługiwał się rotmistrz podczas okupacji niemieckiej oraz dokumenty dotyczące uwięzienia i wykonania wyroku śmierci. Wystawę można oglądać do 20 grudnia. Została przygotowana przez warszawski oddział IPN. Czynny udział w jej powstaniu miały także dzieci W. Pileckiego - Zofia i Andrzej. W otwarciu ekspozycji i spotkaniu z Z. Pilecką wzięło udział wiele harcerek i harcerzy. Licznie dopisali też mieszkańcy miasta. Było warto!
Pani Zofia opowiadała o W. Pileckim jako żołnierzu, patriocie i ojcu. Śmiało można ją nazwać strażniczką pamięci o rotmistrzu. Nie ukrywa, że zależy jej na przywróceniu dobrego imienia ojca. Na jego oficjalną rehabilitację czekała do października 1990 r. Ciągle jeździ po Polsce i opowiada o swoim tacie. Ma 85 lat i mimo trudnych przeżyć jest bardzo radosną i pełną energii osobą. Najbardziej cieszą ją szkoły, które za swojego patrona obrały jej ojca. Takich placówek jest dziś kilkadziesiąt.
– Młodzież jest sztafetą naszych patriotycznych działań. Szkoły imienia W. Pileckiego są prawdziwymi perełkami. Pierwszą, która zdecydowała się na taki krok, był Zespół Szkół w Zabrzu. Dokonano tego w 1996 r. Wiem, że nie było im łatwo – zaznaczyła Z. Pilecka. – Jestem również wolontariuszką w warszawskim Muzeum Żołnierzy Wyklętych przy ul. Rakowieckiej. Mam tam swój gabinet. Spotykam się ze zwiedzającymi; zawsze prowadzę ich do celi mego ojca – dodała. Podczas spotkania poprosiła słuchaczy o zadawanie pytań. Pierwsze dotyczyło pobytu rotmistrza w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu.
W piekle na ziemi
– Dobrowolne pójście do Auschwitz było karkołomną decyzją. Ojciec nie wiedział, co może go spotkać; nie domyślał się nawet, jakie warunki tam panują. Pozwolił zaaresztować się podczas łapanki i trafił do piekła. Dlaczego? Bo chciał ratować wszystkich, którzy tam byli. W obozie przebywał dwa lata i siedem miesięcy. Zorganizował w nim konspirację i pisał raporty. Błagał o pomoc dla tych, którzy się tam znaleźli, prosił o odbicie obozu. Spisywał swoje obserwacje dla potomnych, ku przestrodze. Chciał, by ludzie wiedzieli, co jeden człowiek może wyrządzić drugiemu człowiekowi – podkreślała pani Zofia.
Rotmistrzowi – jako jednemu z nielicznych – udało się uciec z obozu. – Zrobił to w Zmartwychwstanie Pańskie. Tamta droga była wyjątkowa. Ocalał, mimo wielu towarzyszących niebezpieczeństw. Wiem, że strzelano do niego, że musiał przeprawiać się przez rzeki, że w trakcie ucieczki znalazł łódkę, która jakby tylko na niego czekała… Obozowe piekło przetrwał dzięki wierze. Czuł opiekę Matki Bożej. Kiedyś, przechodząc przez teren obozu natknął się na Jej obraz; wizerunek leżał w śniegu. Tato nie mógł się pochylić i go zabrać, bo za coś takiego groziła śmierć. Wiedział jednak, że Matka Boża uchroni od zła. W Auschwitz nikt nie był pewny nie tylko dnia, ale i godziny. On wytrwał tam przez ponad dwa i pół roku, co więcej – pisał do nas listy. Były kolorowe i ilustrowane. Za każdym obrazkiem kryła się mądra treść. Czytając te pisma, myślałam sobie: pewnie jest mu tam bardzo dobrze, skoro ma czas na pisanie listów i robienie barwnych rysunków – tłumaczyła córka rotmistrza.
W szkole taty
Potem wspominała udział ojca w powstaniu warszawskim. W. Pilecki należał wtedy do organizacji „NIE”. – Była to elitarna jednostka wojskowa, „śmietanka” działalności patriotycznej. Jej członkowie nie mogli brać udziału w powstaniu. Ojciec nie potrafił stać z boku, więc działał jako szeregowiec. W pierwszych dniach powstania, po śmierci jednego z dowódców, ujawnił swoją rangę i objął dowodzenie nad bardzo trudnym odcinkiem walk. Tzw. Reduta Witolda do końca powstania nie została zdobyta przez Niemców. Po upadku powstania razem ze swoimi żołnierzami trafił do obozu jenieckiego w Łambinowicach, a potem do Murnau – wspominała Z. Pilecka. Podkreślała, że ojciec potrafił jednoczyć ludzi z różnych opcji politycznych dla jednego celu. – Chciałabym, żeby teraz było podobnie – ze łzami w oczach mówiła pani Zofia.
Kilkukrotnie dziękowała zgromadzonym za obecność. – Dziś są imieniny Witolda, dziś jest święto mojego taty. Dziękuję wam za ten wspaniały prezent. Mój ojciec był wielki, bo skromny, i skromny, bo wielki. Mimo wielu zasług był normalnym tatą – mówiła, nie kryjąc łez. – Podczas imienin mówiłam mu mnóstwo wierszyków – dopowiadała i z pamięci cytowała fragmenty poezji. Potem wracała do najmłodszych lat, gdy miała ojca na własność, kiedy jeszcze mieszkali na Kresach. Opowiadała, jak chodzili na spacery, jak uczył ją szacunku i podziwu dla przyrody. Wprowadzał ją także w tajniki konspiracji, mówił o punktualności, odpowiedzialności za drugiego człowieka, namawiał do uprawiania sportu, do pilnej nauki.
– Mówił: za byle czym się nie płacze. Jego wskazówki pomogły mi przetrwać najtrudniejsze chwile. Nazywał mnie swoją generałką. Zawsze byłam silna psychicznie i fizycznie. Nie załamywałam się. Ta dzielność przydała się np. wtedy, gdy razem z mamą i bratem uciekaliśmy z Kresów, nie mieliśmy jedzenia i picia. Współczesne dzieci nie przetrwałyby czegoś takiego – zauważyła.
Dał sygnał
Ostatni raz widziała swego ojca 14 marca 1947 r., w dzień swoich urodzin. Pamiątką po tym spotkaniu jest okrągła broszka z dwiema rybami.
– W tamtym czasie mieszkaliśmy w Ostrowi Mazowieckiej. Pamiętam, jak 8 maja tego samego roku czekaliśmy na jego przyjazd. Miał przybyć do domu, by świętować imieniny wujka Stanisława. Czekaliśmy, ale nie przyjechał. Położyłyśmy się z mamą w saloniku. Obudziłam się spocona i usłyszałam stuknięcie w szybę. Zbudziłam mamę i zawołam: „tato przyjechał”! Zaczęłyśmy otwierać okna, ale usłyszałyśmy tylko idealną ciszę. O aresztowaniu ojca dowiedzieliśmy się 12 maja od wujenki Eleonory Ostrowskiej, która działała w AK. Powiedziała, że został osadzony na Rakowieckiej. Mama mogła odwiedzać go raz w miesiącu. Zawsze przekazywała mu paczuszki z jedzeniem. Podczas ostatniej wizyty (w maju 1948 r), powiedziano jej, że tata wyjechał, i nie wzięli paczki. Mama sugerowała nam, że wywieźli go do obozu, innego aresztu albo na Syberię – mówiła Z. Pilecka-Optułowicz.
Wielki stół i wyrok
– W momencie odwilży (po 1989 r.) dostałam pozwolenie od wojskowej prokuratury na wgląd w akta ojca. Znalazłam się w pokoju z ogromnym stołem, na którym były księgi procesowe. Byłam sama. W jednej z ksiąg znalazłam akt wykonania wyroku na ojcu. Do tego momentu wierzyliśmy, że gdzieś wyjechał. Zastanawiałam się, jak mam przekazać tę trudną prawdę mamie. Była wtedy w dosyć zaawansowanym wieku. Wiem, że w więzieniu mój ojciec zawsze był sam. Izolowano go od innych osadzonych. Od jednego z przetrzymywanych tam kapłanów dowiedziałam się, jak wyglądała ostatnia droga taty; ledwo powłóczył nogami, nie wiadomo, czy był do końca przytomny… Podobno, kiedy widziano go na tzw. wybiegu, zawsze był bardzo skupiony. Może się modlił? Podczas ostatniego widzenia z mamą przekazał jej książeczkę Tomasza à Kempis „O naśladowaniu Chrystusa”. Prosił: „czytaj, gdziekolwiek otworzysz, czytaj dzieciom”. Nie wiem, skąd ją miał. Dziś jest dla mnie jak relikwia – wyznała córka rotmistrza.
Na końcu odniosła się do pogłosek o wszczęciu procesu beatyfikacyjnego swego ojca. Z takim pomysłem wyszedł Michał Tyrpa. Pani Zofia spotkała się z nim osobiście i bardzo konkretnie powiedziała mu, co myśli o takich zamiarach. Stanowczo poprosiła, by zaprzestał wysiłków i jakichkolwiek działań w tej sprawie. – Jeśli ojciec ma być ogłoszony świętym, to kiedyś tak się stanie – wyznała i dopowiedziała, że dla niej już jest świętym, że na pewno jest blisko Boga, ponieważ ona czuje jego opiekę.
Rotmistrz Witold Pilecki został zrehabilitowany dopiero 1 października 1990 r. Jego szczątków nie udało się odnaleźć do dzisiejszego dnia.
Agnieszka Wawryniuk