Globalna wioska
Ostatnio ogromnie urażeni słowami Jarosława Kaczyńskiego poczuli się internauci. Określenie ich jako poszukiwaczy stron pornograficznych, przy okazji raczących się piwkiem w środku ciemnej nocy, odebrali jako istną potwarz. Cóż, uogólnienia mają to do siebie, że zawsze są kulejące. Wypowiedź prezesa PiS-u nie należy do jego najbardziej fortunnych bon motów, a wśród korzystających z dobrodziejstw Internetu nie wszyscy poszukują doznań erotycznych czy taniego (czyżby?) spędzenia czasu. Jednakże sama ta wypowiedź spowodowała zainteresowanie się tą grupą naszej populacji. Kim właściwie są i jak wygląda owa „wirtualna rzeczywistość”, w której obraca się coraz więcej osób?
Wspólnota?
Wspomniana wyżej wypowiedź lidera Prawa i Sprawiedliwości wywołała istną lawinę komentarzy nie tylko ze strony użytkowników Internetu. Gromy na głowę Jarosława Kaczyńskiego posypały się z wielu stron, ale najbardziej w inwektywach przodowali właśnie internauci, których wypowiedzi były szeroko komentowane przez dziennikarzy wszelkiej maści. Na czoło wybijało się oburzenie, że prezes PiS-u obraził społeczność internetową.
Problematyczna jest jednak sama ta „społeczność”. Bo cóż łączy ludzi, którzy korzystają z jednego narzędzia? Czy mówimy o społeczności użytkowników młotków lub klasie społecznej osób, które mają w domu pralkę automatyczną? Czy istnieje społeczność korzystających z telewizora lub radia? Nie, ponieważ doskonale zdajemy sobie sprawę, że to nie narzędzia tworzą społeczności, ale ludzie, którzy są ich zaczynem. Jeśli zatem mówi się o społeczności, to trzeba zadać pytanie o kulturę, będącą swoistym kośćcem tejże grupy społecznej. Zaś kulturę tworzą wspólne wartości, którymi kieruje się dana grupa, oraz wspólna tradycja, będąca odnośnikiem dla wszystkich członków danej społeczności. Powyższa uwaga odnosi się nie tylko do wielkich społeczności, jakimi są państwa i narody, ale również mniejsze, jak kluby sportowe czy koła myśliwskie. Można więc stwierdzić, że wspólny etos stanowi o wspólnocie międzyludzkiej.
Czy mamy do czynienia z takim etosem w przypadku Internetu? Raczej wątpię. Internet nie stwarza możliwości nie tylko wspólnoty wartości, ale również jakiejkolwiek wspólnoty. Na przeszkodzie stoi zasadnicza dla tej formy kontaktów międzyludzkich anonimowość rozmówcy. Halina Ginowicz w swoich badaniach zwraca uwagę na zagrożenia płynące z owej anonimowości. Zalicza do nich m.in. płynność tożsamości (komunikując się za pośrednictwem tekstu pisanego, internauta ma możliwość ujawniania jedynie niektórych elementów swojej tożsamości, może również podszywać się pod kogoś innego bądź udawać kogoś, kto istnieje tylko w jego wyobraźni; u nałogowców dochodzi czasem do tworzenia podwójnej osobowości: bardziej atrakcyjnej na użytek Sieci i codziennej, nieciekawej, ale rzeczywistej), zrównanie statusów (identyczne znaczenie ma wypowiedź człowieka wykształconego i 5-latka, specjalisty w danej dziedzinie i dyletanta), odmienne stany świadomości (zasiadając przed ekranem komputera i mając do dyspozycji zaledwie kilka klawiszy, możemy sterować rzeczywistością i doświadczać odmiennych stanów świadomości; w trakcie czytania e-maila lub przeprowadzania rozmów w kawiarenkach internetowych zdarza się, że niektórzy doświadczają zlewania się w jedną harmonijną całość umysłów obcych sobie osób, to prawdopodobne, że możliwość ta jest przyczyną wielu form uzależnień internetowych). Nie ma więc możliwości mówienia o jakiejkolwiek wspólnocie, ponieważ wspólnota może powstać jedynie w wyniku poznania danego człowieka, a nie jego namiastki. Mamy więc do czynienia ze swoistym narcyzmem, który pozwala mi tworzyć swoją rzeczywistość marzeń, a nie kontaktować się z drugim człowiekiem.
Oczywiście nie chcę tutaj uogólniać, ale nie wydaje mi się, że na tej bazie można dojść do właściwego i skutecznego kontaktu z drugim człowiekiem. Łatwość w zmienianiu swojego wizerunku, nietrwałość podawanych informacji, kreowanie na potrzeby chwili bądź w celach stricte interesownych własnych cech sprawia, że na dobrą sprawę nie można do końca wierzyć, czy człowiek znajdujący się po drugiej stronie jest rzeczywiście ze mną szczery, czy nie. A to sprawia, że właśnie w Internecie nie można pozwolić sobie na zaufanie. Tymczasem wskaźnik przestępstw popełnianych przez Internet czy odkrywane siatki pedofilskie sprawiają, że alarmować trzeba o zbytniej ufności nieletni (ale także i pełnoletnich) wobec partnerów sieciowych. To wszystko sprawia, że nie można mówić o jednorodnej społeczności, ale raczej o poszukiwaczach „spełnienia marzeń w cyberprzestrzeni”. Internet staje się raczej kolejną utopią, aniżeli rajem odnalezionym.
Czy można tym manipulować?
Oczywiście, że tak. Sam fakt dokonywania manipulacji w normalnej rzeczywistości sprawia, że zatomizowana społeczność sieciowa staje się doskonałym kąskiem dla wszelkiej maści szalbierzy (nie tylko politycznych). Badania wskazują, że odbiorcami wrażeń internetowych w większości są ludzie młodzi. W Polsce 12% korzystających z sieci nie ukończyło 14. roku życia, a średnia wieku korzystających z Internetu jest w Polsce najniższa w Europie i wynosi 26,5 roku. Jeżeli dodamy do tego, że 1 na 8 dzieci w Polsce korzysta z zasobów sieciowych (w miastach 1 na 5, w wioskach – 1 na 15), obraz staje się jeszcze czytelniejszy. Podatność młodego umysłu na przekazywane treści jest ogromna, a jeśli dołączymy do tego sugestywność obrazu, możliwości animacji, poczucie wolności oraz podsycaną przez gry komputerowe pogoń za zwycięstwem, nie mamy już złudzeń. W tej rzeczywistości każdy, kto odwoła się do atrakcyjnego wyglądu, połechce poczucie dumy nastolatka, poda najbardziej „zajefajne” uzasadnienie swojej propozycji, staje się guru, wiodącym na pasku swoją zdobycz.
Obecność w slangu młodych ludzi skrótowców z internetowych czatów wskazuje na przeogromny wpływ tego medium na kulturę i rozwój młodych ludzi. Pomijam przy tym udowodnione przez psychologów zespoły uzależnienia w Sieci, ale na jedno warto w tym kontekście wskazać. Zdaniem badaczy, większość (bo około 42%) młodych ludzi odnajduje w internetowych ostępach namiastkę rzeczywistości, o której marzą w swoich dziecinnych snach – krainę łagodności, która staje się ich domem. To już musi budzić sprzeciw. Na to wszystko nakłada się niemożność kontroli ze strony rodziców, gdyż albo nie mają oni czasu, albo po prostu nie potrafią odnaleźć się w Sieci. Stan ten, wzbogacony o pozory bezkarności sprawia, że młody człowiek staje się kreatorem rzeczywistości, ale nie tylko wirtualnej, lecz także tej na zewnątrz sieci. Różne filmiki, szkalujące osoby starsze lub rówieśników, wskazują na podejście młodego człowieka do Internetu. Pytanie, co z tego będzie w przyszłości. Otóż można przypuszczać, że wyodrębnione w internetowym szale cechy będzie starał się uskutecznić w realu, co oczywiście zaowocuje tym, że nie argument racjonalny, a emocjonalna puenta stanie się dla niego symbolem najważniejszego we wszystkich działaniach. A to nie wróży niczego dobrego dla przyszłości kraju (mówiąc górnolotnie).
Widzieć, osądzić, działać…
Obraz wyłaniający się z powyższych stwierdzeń może wydawać się przerysowany. Możliwe. Nie przeczę, że Internet ma ogromne zalety jako środek szybkiego przekazu wiadomości i informacji. Może służyć w wieku dobrych sprawach. Ale nie należy przymykać oczu na jego wady. Co zatem robić? Zasada Tomasza z Akwinu, odnosząca się do podejmowanych przez człowieka działań, wydaje się w tym miejscu najlepszym antidotum na zagrożenia, płynące z nieroztropnego korzystania z „dobrodziejstw cywilizacji” (niestety – tylko technicznej). Otóż działania mogą być o tyle skuteczne, o ile uświadomimy sobie nie tylko dobrodziejstwa najnowszych możliwości komunikacji i wymiany idei, ale również dostrzeżemy oraz właściwie ocenimy zagrożenia, które możemy napotkać. Jak każde narzędzie, również Internet, może stanowić ogromną pomoc, ale w rękach ludzi ukształtowanych, umiejących korzystać z racjonalnego myślenia i rozróżniających dobro od zła. Problem więc nie tkwi w samej sieci, ale raczej w ludziach, którzy są w nią łowieni. Kanibal pozostanie kanibalem, nawet jeśli swoje potrawy spożywa widelcem i nożem. Problem tkwi w wychowaniu młodych. A to już inna sprawa.
Ks. Jacek Świątek