Komentarze
Gniot nad rozlewiskiem

Gniot nad rozlewiskiem

- Oglądaj koniecznie! - takimi słowami koleżanka skończyła rozmowę ze mną w niedzielne popołudnie. Nakaz dotyczył zmierzenia się z pierwszym odcinkiem serialu nakręconego na podstawie książki, w której obecnie zaczytują się Polki.

Spełniając życzenie przyjaciółki, zasiadłam więc o umówionej porze przed ekranem mojego kilkunastocalowego telewizora, aby tym samym w jej oczach zminimalizować swoją ignorancję dotyczącą znajomości literackich bestsellerów.

Telewizja, która dopuściła się (proszę mnie od razu nie ganić za to pejoratywne określenie) przeniesienia na ekrany „Domu nad rozlewiskiem”, już od kilku tygodni przygotowywała mnie do tego seansu. Przekazy informujące o tym, z jakim to wiekopomnym wydarzeniem w jesiennej ramówce publicznej telewizji mamy do czynienia, przedstawiały serial jak broń, której rażenie spowoduje, że po słupkach oglądalności w porze jego emisji konkurencyjnym stacjom zostanie jedynie pył do pozamiatania. Oczywiście do promocji zaprzęgnięto twórców i aktorów, którzy przetaczali się przez ekran, począwszy od wczesnych godzin śniadaniowych. Jednym z głównych punktów w programie ich wizyt było zachwalanie Mazur, do której to krainy geograficznej przeniosła się główna bohaterka książki, poszukująca swego miejsca na planecie Ziemia.

Wczuwanie się w główną rolę spowodowało, że na dobre Mazurami zachłysnęła się aktorka Joanna Brodzik, z którą o 8.00 rano próbowano się połączyć za pomocą skype’a. Zaspana aktorka coś mówiła, ale ni w ząb nie można było zrozumieć przekazu, gdyż docierało tylko co trzecie słowo. Co gorsze, ruchy głowy i ust nie zgrywały się z docierającym dźwiękiem, co wyglądało komicznie, a co urocza prezenterka w studiu skwitowała: „A nie mówiliśmy, że to cudowne miejsce?!”. Mazurscy deweloperzy już pewnie studiują miejscowe plany zagospodarowania, a ekolodzy wyszywają transparenty z mało wyrafinowanymi napisami, wybijające z głowy osiedlanie się. Nie ma to jak skuteczna promocja plenerów, choćby takiej Gdyni w konkurencyjnym serialu z miłością w tytule. Tam to jednej z głównych bohaterek chyba zapomniano wynająć kwaterę, bo bidulka ciągle błąka się z dzieckiem w wózku po nabrzeżu.

Ale wracając do najważniejszego, czyli samego serialu. Wspomniana już pani Brodzik, wybrana do głównej roli, czyli 40-letniej kobiety z bagażem doświadczeń i z 20-letnią córką przy boku, jest równie wiarygodna jak politycy po wygranych wyborach. Młody wygląd powoduje, że gdy pracująca w agencji reklamowej bohaterka mówi, że wyprzedzają ją młodzi, ma się wrażenie, iż desant przyszedł z przedszkola. Nie wspominając o samej grze aktorki, którą pamiętam z serialu „Kasia i Tomek”, ale od którego minęły wieki, niestety nie dla Brodzik. I choć wtedy pożądane było przerysowanie czy wyostrzenie postaci, taka konwencja w „Domu nad rozlewiskiem” zahacza o groteskę.

Realizatorów zgubiło również przekonanie, że coś powtarzane kilka razy bardziej się utrwala. Chodzi o piosenkę napisaną na potrzeby serialu. W pierwszym odcinku można usłyszeć ją aż dwukrotnie, i to w tej samej scenerii, co zamiast promocji służy jej zarzynaniu.

Poza tym, bez przeczytania książki nie sposób w ogóle rozeznać się w akcji. Scenarzyści nie pokusili się o wytłumaczenie, dlaczego główna bohaterka oddaje się w ramiona obcego mężczyzny, podczas gdy nie ma słowa o jej małżeńskich problemach. I jeszcze ciekawsze – co spowodowało, że kobieta o gładkiej i ładnej twarzy poddaje się operacji plastycznej, po której zmienia jej się jedynie fryzura.

A to wszystko przygotowałam na wypadek, gdyby koleżanka oddzwoniła z pytaniem: „I jak ci się podobało?”.

Kinga Ochnio