Komentarze
Grrrrrrrrr!!!!!!!

Grrrrrrrrr!!!!!!!

Od razu ostrzegam, że temat - mimo czasu wakacyjnej beztroski i nieróbstwa - nie będzie z gatunku „Lekkie, łatwe i przyjemne”. Jeśli więc ktoś nie chce zakłócać sobie letniej beztroski, niech czym prędzej przewróci gazetę na drugą stronę.

Dzisiejszy „Fakt” wielkimi literami na pierwszej stronie ogłosił, że za katastrofę smoleńską odpowiada 150 osób. – W sumie to więcej niż ofiar katastrofy – pomyślałem sarkastycznie, widząc rano na stacji benzynowej okładkę tegoż tabloidu. – Ma też to swoje plusy – kontynuował swój wywód siedzący we mnie cynik – bo nie uda się zepchnąć odpowiedzialności wyłącznie na tych, którzy zginęli, dla żywych też trochę zostanie…

Proszę wybaczyć ten ironiczny ton, którym piszę o jednej z największych tragedii w dziejach Polski. To już chyba jakaś forma obrony przed faktem, że od 10 kwietnia 2010 r. na sam dźwięk słowa „Smoleńsk” trafia mnie po prostu szlag (jeśli zgorszę kogoś słownictwem nieprzystającym do osoby duchownej, z góry pokornie przepraszam). A trafia mnie dlatego, że czuję się po prostu poniżony i zdeptany przez fakt, że moje państwo totalnie mnie zawiodło. Jakoś nie trafiają do mnie miodopłynne zapewnienia, że „Państwo zdało egzamin”. I nie chodzi mi tylko o to, co działo się po katastrofie i o wyjaśnienie jej przyczyn – bo na ten temat wylano już morze atramentu i nie chciałbym w tym miejscu tych wszystkich tez powtarzać. Rzeczą, która denerwuje mnie najbardziej, jest zjawisko, które ma znacznie szerszy kontekst niż katastrofa smoleńska. Chodzi mi o totalny brak wyobraźni i odpowiedzialności, który zalągł się na dobre (i to chyba nie tylko w naszym narodzie, to jakieś globalne zjawisko). Niektórzy mogą to nazywać „optymizmem Polaków”, ale jest to optymizm skrajnie nieodpowiedzialny. Zwróćmy uwagę (że powrócę jeszcze do okładki „Faktu”): 150 odpowiedzialnych! To znaczy, przepraszam, kto konkretnie? To znaczy tak naprawdę NIKT! Rzecz charakterystyczna dla wszelkich organizacji, gdzie nie ma jednoosobowego kierownictwa, gdzie są same gremia, komisje, zespoły, podzespoły, podkomisje: nikt za nic nie odpowiada. Wzajemne spychanie na siebie pracy, odpowiedzialności, zostawianie wszystkiego na ostatnią chwilę w myśl zasady: „Jakoś to będzie – bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było!”. I tę zasadę widać na każdym kroku, od przeciętnego Kowalskiego, który namiętnie bierze kredyt z wyższą ratą niż jego miesięczne zarobki, poprzez pracowników banku, którzy mu tego kredytu udzielili (w skali międzynarodowej w miejsce Kowalskiego można wstawić np. słowo „Grecja”). Totalny, niewiarygodny bałagan w administracji, urzędach, dziadostwo na każdym kroku – i tu kłania się szerokim łukiem organizacja wizyty w Smoleńsku, kwestia budowy stadionów i autostrad czy też sytuacja na kolei… Zaś administracja państwowa zatrudnia kolejnych urzędników, powiększając i tak już gigantyczną biurokrację.

Wiem, że każdy tego typu tekst powinien kończyć się jakimś morałem. Trudno jednak chyba w tej sytuacji o morał, biorąc pod uwagę skalę zjawiska i jego powszechność. Za morał może służyć stara maksyma, przypisywana cesarzowi Markowi Aureliuszowi: „Boże, daj mi pogodę ducha, abym godził się z tym, czego zmienić nie mogę, odwagę, abym zmieniał to, co zmienić mogę, i mądrość, abym zawsze potrafił odróżnić jedno od drugiego”. Może nie mamy wpływu na to, czy banki będą pakować kolejne miliony euro w upadającą Grecję… ale każdy z nas ma wpływ na to, czy zaprzyjaźni się w swoim życiu z odpowiedzialnością, uczciwością, dalekowzrocznością, narażając się przy tym na epitety nudziarza, pesymisty, sztywniaka… Jednak – jak mawiał E. Burke – do tryumfu zła wystarczy tylko, aby dobrzy ludzie nic nie robili. No właśnie.

Ks. Andrzej Adamski