Gry statystyczne
Wielokrotnie w debatach internetowych można natknąć się na teksty i obrazy nijak mające się do rzeczywistości. Ich celem jest tylko wzbudzenie konkretnych emocji w odbiorcy, a w konsekwencji wywołanie konkretnego działania. Innymi słowy mamy do czynienia nie tyle z przekazem informacji, ile raczej zręcznym sterowaniem całymi masami ludzkimi. Zresztą masy ludzkie dość łatwo jest rozgrzeszyć z tragicznych czasami skutków podejmowanych przez nią czynów. Odpowiedzialność ze swej natury zakłada pojedynczego sprawcę. Nawet jeśli działa w grupie przestępczej. Tłumu oskarżyć nie można, gdyż nikt nie rozkłada statystycznie odpowiedzialności na poszczególne jednostki go tworzące. I chociaż nie stanowi to o uznaniu działania tłumu za moralnie dopuszczalne, to jednak nikt nie będzie odeń żądał, by odpowiadał za swoje czyny.
Tłum po prostu się zbiera, działa, a potem się rozpierzcha. Ale nie w tym jest zasadnicza „zasługa” tłumu.
Wielkość ma jednak znaczenie
W ostatnią niedzielę na placu Zamkowym w Warszawie odbyła się manifestacja pod hasłami pozostawania w Unii Europejskiej. Odsuwam na bok pytanie o prawdziwe cele owej demonstracji, w czasie której ponownie okazało się, że działania podejmowane przez pewne osoby publiczne nie tyle mają na celu dobroczynność czy walkę o czyjeś prawa, ale wyziera spoza nich polityczny interes. Casus Sławomira Nowaka wskazuje jednak na to, że owa polityczna gra jest po prostu marzeniem powrotu do koryta tych, którzy – wygłodzeni po latach opozycyjności – marzą o ponownym ucztowaniu za publiczne pieniądze. Nie bez kozery jest również fakt zbieżności interesów niektórych środowisk z interesami ośrodków zagranicznych, choć to nie jest do końca jasno artykułowane. Ciekawostką są dane statystyczne mające podkreślić „powszechność” nienawiści do obecnie rządzących. Otóż warszawski ratusz, kierowany przez jednego z liderów owej manifestacji, podał liczbę uczestników, którą oszacował statystycznie na ok. 100 tysięcy. W tym kontekście ciekawym iście jest tweeterowy wpis R. Ziemkiewicza. Zauważa on, że fenomen Placu Zamkowego w Warszawie polega na tym, że gdy manifestują narodowcy, wówczas może on pomieścić nie więcej niż 30 tys. demonstrantów, ale gdy już mamy do czynienia z manifestacją zwołaną przez byłego „prezydenta” Europy, wówczas jego pojemność wzrasta do 100 tys. ludzi. Można oczywiście zadać pytanie, w jaki sposób możemy dowieść, iż taka liczba osób akurat tego dnia zebrała się w tym miejscu. Odpowiedź jest jednoznaczna – obliczono to statystycznie. W najlepszym wypadku wzięto pod uwagę realną ilość osób z jakiegoś wycinka placu, policzono, a następnie przemnożono przez wielkość całkowitą placu. W najgorszym – pod uwagę wzięto największą możliwą liczbę osób mieszczących się na jednym metrze kwadratowym i ponownie działaniami matematycznymi „dowiedziono” liczby manifestantów. Nie można również odrzucić przekonania, że dokonano tego po prostu „na oko”. Pytanie: po co? Ano po to, by w świadomości odbiorcy informacji utrwalić przekonanie o potędze i sile protestu przeciwko obecnie rządzącym. A jeśli dodatkowo połączy się to ze sprawnie wykonanymi ujęciami filmowymi, to efekt medialny jest murowany.
Pisanie raportów
Z podobną sytuacją mamy do czynienia chociażby we Francji, gdzie opublikowano właśnie raport o wykorzystywaniu nieletnich przez duchownych. Raport porażający. A jednak… Po pierwsze, liczba 300 tys. ofiar obejmuje nie tylko młodych ludzi molestowanych przez księży, ale także tych, na których żerowali nauczyciele, woźni, dozorcy – wszyscy zaangażowani w parafie katolickie, szkoły i inne instytucje. Około 200 tys. ofiar stanowili wykorzystani przez duchownych. Ta liczba sama w sobie jest przerażająca, więc nie było potrzeby zwiększania jej przez dodawanie wielu innych przypadków. Po drugie, te liczby są tylko szacunkami – i to zgrubnymi szacunkami. Komisja dopuściła, że rzeczywista liczba ofiar księży może być o 50 tys. wyższa lub niższa od liczby podanej w raporcie. Według raportu faktyczna liczba może wynosić od 165 tys. do 270 tys. ofiar. To ogromny margines błędu, wskazujący, że te „statystyki” wcale nie są statystykami, ale świadomymi domysłami. W rzeczywistości komisja zidentyfikowała 7,5 tys. ofiar. Z tej liczby komisja ekstrapolowała. Ekstrapolacje opierają się na założeniach, a założenia zawsze można kwestionować. Komisja oparła swoje prognozy w dużej mierze na wynikach ankiety, która została wysłana do prawie 250 tys. osób. Ale odpowiedziało na nią tylko 28 tys. osób. Jak powie każdy ankieter, niebezpiecznie jest opierać jakiekolwiek założenia na wynikach samodzielnie dobranej próby. Po trzecie, chociaż liczba ofiar jest ogromna, liczba księży oskarżonych o nadużycia jest niższa niż w innych miejscach. Komisja oszacowała, że 2,5-2,8% księży aktywnych we Francji w ciągu ostatnich 70 lat zostało oskarżonych o nadużycia. W USA raport Johna Jaya podaje liczbę 4% wszystkich księży. Znowu jest to godna uwagi różnica, która aż prosi się o wyjaśnienie. Po czwarte, liczba ofiar nie odpowiada liczbie sprawców. Jeśli około 3 tys. księży molestowało około 210 tys. młodych ludzi (liczby podane w raporcie), to przeciętny ksiądz molestujący wykorzystał seksualnie 70 ofiar. W USA tylko garstka najbardziej znanych księży – drapieżników zbliżyła się do takiej liczby ofiar. Aby osiągnąć średnio 70 ofiar, każdych z dwóch księży, którzy molestowali pięciu chłopców, musiałoby zostać zrównoważone przez superdrapieżnika, który wykorzystał 200. Z pewnością nie jest to wiarygodne, gdyż oznaczałoby to, że na 40 lat pracy (pomiędzy święceniami a emeryturą) rocznie musiałby wykorzystać pięć osób rok w rok. Nawet seryjni gwałciciele nie mają takiej statystyki. Wiarygodności brak, ale efekt w postaci obrazu w głowach odbiorców informacji jest.
Między morderstwem a statystyką
Znane jest powiedzenie, że jeden zabity to morderstwo, a 100 tys. – to tylko statystyka. Jednak w swojej prostocie ta maksyma nie wskazuje tylko na cynizm władców, ile raczej na przyzwyczajenie tłumu do kłamstwa. Dołożywszy do tego parę zgrabnych bon motów, otrzymujemy doskonałe narzędzie do sterowania tłumem. Tłumem, który dokonuje czegoś w rzeczywistości społecznej, ale który nie ponosi w gruncie rzeczy odpowiedzialności. W istocie jest bowiem teatrem marionetek, których sznurki pociągają pozostający w cieniu nieliczni.