Gubernialna pompa w Janowie i warunki w podlaskich więzieniach
Wybielono całe miasto, oczyszczono ulice, wysypano piaskiem place publiczne, wójtom nakazano dostarczyć mnóstwo pięknych choinek i świerków. Naczelnik powiatu Kutanin potworzył z nich gaje i szpalery, z wierzchołka których powiewały rosyjskie flagi narodowe. Z dominikańskiego kościoła uczyniono cerkiew mającą być głównym centrum uroczystości.
Gub. siedlecki Gromeka sprowadził sławnych rosyjskich kucharzy, bowiem w pałacu pobiskupim zaplanowano wystawne przyjęcie dla dygnitarzy. Na place dostarczono ludowi cztery beczki okowity i kilka śledzi. Wójtom przyznano specjalne datki pieniężne. Na uroczystość przybyło 60 duchownych, w tym naczelnicy powiatów i deputowani z gimnazjów. Obywatelom ziemskim kazano dostarczyć do stacji kolejowej w Białej kilkadziesiąt furmanek, bryczek, powozów i karet. Archirej Joannicjusz przyjechał z Warszawy już po południu 5 kwietnia. Przybyły dwie pułkowe orkiestry, kilku fajerwerkarzy, dwie roty wojska i trzy sotnie kozaków. Niestety zachorował renomowany rosyjski fotograf. Przez Bug po lodzie przybyło ze wschodniego brzegu ok. 1 tys. mężczyzn i kobiet. 6kwietnia, o 7.00, dzwoniły już podominikańskie dzwony. Ok. 10.00 rozpoczęła się procesja z pałacu biskupiego do cerkwi, czyli dawnego kościoła dominikańskiego. Archirej przebył ten odcinek powozem. Nabożeństwo trwało do 14.00. Joannicjusz przemówił krótko, potem nastąpiły wzajemne pocałunki dygnitarzy i duchowieństwa. Po nabożeństwie archirej odjechał do pałacu, a inni prominenci przeszli pieszo. Gubernator Gromeka salutował im, a później wygłosił do narodu mowę, którą przerywał mu kaszel. Powiedział m.in.: „Z rąk archireja dostaniecie św. obrazy i macie do dyspozycji całe beczki spirytusu i śledzi. Pijtie i zakusywajte, a budietie pomnit prawosławnyje odpusty”. Słabo wyszedł okrzyk „Ura” wzniesiony przez usłużnych. Orkiestry grały „Boże cara chrani”. Gdy Joannicjusz rozdawał ikony, niektórzy unici nie chcieli ich przyjąć. Przybyli tu przecież pod przymusem, gdyż groziła im wielka kara pieniężna. Archirej rzekł łagodnie: „Kiedy nie chcecie być prawosławnymi, to nie będziecie, ale na pamiątkę zachowajcie te obrazy, bo jest to podarunek cesarski i M.B. Częstochowska”. Unici odrzekli: „Weźmiemy na pamiątkę, a pozostaniemy unitami katolikami i za cara, i za was będziemy się modlić”. Gubernator i naczelnicy, słysząc te słowa, wściekali się ze złości. Archirej jeszcze tego samego dnia odjechał do Warszawy. O 16.00 już prawie każdy z uczestników fety był pijany. Niektórzy z przerębli w stawie pili butem wodę, bo słone śledzie paliły, a nie było naczynia. Po libacji spano na ulicach, a kozacy w tym czasie chyłkiem kradli. O 18.00 wieczorem dzwony umilkły. Od fajerwerków zrobiło się jasno niczym w dzień. Orkiestry grały do 23.00. Jak było do przewidzenia, kozacy w nocy obdarli z pieniędzy śpiące kobiety i dziewczęta, które pochodziły zza Buga. Czterech pijanych Zabużan, przeprawiając się przez rzekę, wpadło pod lód i utonęło. Siedmiu mężczyzn i trzy kobiety zmarły z przeziębienia. Trzech mężczyzn dostało zawału. W sumie zmarło 17 osób. Naoczny świadek stwierdził: „Oprócz motłochu i Żydów porządni gospodarze nie brali udziału w tych fetach. Jeszcze tego dnia wyszedł rozkaz carski, aby zamieniono kościół w Leśnej Podl. na cerkiew prawosławną. Oporni unici siedzieli w okolicznych więzieniach. Helena Filipczuk z Próchenek wspominała: „Ojciec mój od Wielkanocy [5 kwietnia 1875 r. – JG] zamknięty był w Białej, w kryminale. My jeździliśmy jego odwiedzać i woziliśmy mu bieliznę, jak można było, co niedziela. I ja lubiłam jeździć, bo choć ojca widzieć nie dali, to w Białej można było być w kościele, nikt nie porywał… Strażnik brał tłumoczek przeznaczony, na którym napisano dla kogo, i wyrzucał z więzienia to, co tam oddawali nam. Czasem który strażnik pozwolił przez kratę popatrzeć, drugi wcale pod mur zbliżyć się nie dał, a czasem udało się u kraty rozmówić jakieś pięć minut… W tym kryminale w Białej to było do 300 mężczyzn, zamknięci w więzieniu – takich suterenach, ciemno i mokro było jak w piwnicy i były takie deski pochyłe rzędem pokładzione od jednej ściany do drugiej. Może na nich była kiedyś słoma do spania, ale teraz to od tej wilgoci zatęchła. Zdeptana, zgniła tworzyła na ziemi gnój i smród. Ale ci wszyscy zamknięci byli bardzo dobrzy i pobożni ludzie. Jak święci modlili się cały dzień. Niektórym to aż strupy od klęczenia się porobiły, bardzo się modlili, a jak było do okna się zbliżyć, to słychać było śpiewanie, jak na odpuście. Kilku z nich tam miało książki, było zwłaszcza dwóch przewodniczących bardzo dobrych. Kozacy wpadali znienacka i odebrali im książki, aby nie śpiewali”. Innym unitom, którzy siedzieli w aresztach gminnych i powiatowych, też nie pozwalano śpiewać. Jakub Lasko z Lisiowólki wspominał: „Doczekawszy dnia, jak tylko zaświtało, wstaliśmy, poumywali się i zaczęli pacierze mówić, zmówiwszy się zaśpiewali pieśń „Serdeczna Matko”, usłyszawszy na dworze brzęk szablami, nie przestawali śpiewać. Wszedł pomocnik naczelnika radzyńskiego Andrejew i zakrzyczał: «Milcz, bo cię na śmierć zabiję». Odemknął areszt, kopał butami więźniów, wygnał ich z celi i śpiewającego Jakuba na dworze uderzył pięścią w głowę”. Sędzia z Białej zapytał Jakuba przy śledztwie: „Może chcesz obrońcę?”. Na co on: „Mam Boga za obrońcę, innego nie potrzebuję”.
Józef Geresz