Rozmaitości
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Halo? Tu lekarz!

Przychodnie lekarskie, by zminimalizować ryzyko zakażenia koronawirusem, wdrożyły porady telefoniczne. Pacjenci skarżą się, że tak nie da się leczyć.

Blisko 90% przychodni wciąż pracuje zdalnie. A przecież nic nie zastąpi osobistego kontaktu chorego z lekarzem. O ile pewne schorzenia mają dość oczywiste objawy i w ich przypadku raczej trudno postawić błędną diagnozę, są też inne, których rozpoznanie może już nastręczać trudności. Problemów jest więcej. Zarówno jedna, jak i druga strona telefonicznych porad zwraca uwagę na zasięg telefonów. Dziś prawie każdy korzysta już z sieci komórkowych, a nie zawsze dają one doskonałe połączenie, zdarzają się przerwy, zerwania zasięgu. Kolejny problem to czas i miejsce, które powinny zapewnić pacjentowi komfort rozmowy. A bywa tak, że kiedy lekarz może rozmawiać, pacjent akurat jest w pracy lub autobusie i raczej niezbyt chętnie będzie opowiadał o… np. hemoroidach. Problemem, zwłaszcza dla starszych osób, jest np. zrobienie zdjęcia gardła czy zmiany skórnej i wysłanie go lekarzowi. Jak zauważa Lubelska Izba Lekarska, „teleporady od formalnej strony mogą się okazać mniej korzystne dla pacjenta niż wizyty osobiste.

Wszystko przez to, że dokumentację medyczną lekarz prowadzi wtedy jedynie w formie karty teleporady. Tę ostatnią ma obowiązek przechowywać zaledwie przez 30 dni od dnia udzielenia porady, a nie przez 20 lat, jak standardową dokumentację medyczną”. Oznaczałoby to, że pacjent, u którego dojdzie do pogorszenia stanu zdrowia po 30 dniach od błędnej teleporady, straci możliwości udowodnienia, że doszło do błędu podczas konsultacji.

Jednak specjaliści dodają, że teleporada to nie to samo co e-wizyta. Teleporad udziela się tylko pacjentom dzwoniącym na ogólnopolską infolinię obsługiwaną przez NFZ w związku z koronawirusem. Z kolei zastąpienie tradycyjnych wizyt w przychodni konsultacją telefoniczną to e-wizyty, w przypadku których prowadzi się normalną dokumentację medyczną.

 


Czy teleporady z nami zostaną?

 

PYTAMY Grzegorza Pietrasa z Lubelskiej Izby Lekarskiej

 

Jaka jest opinia środowiska lekarskiego w kwestii teleporad?

 

Teleporady to nowa dziedzina, ale bardzo ważna. Na początku pandemii okazała się niezmiernie przydatna i pozwoliła zmniejszyć ryzyko kontaktu osób chorych z lekarzami, pracownikami przychodni i innymi pacjentami. Dzięki temu chorzy, który potencjalnie mogli być zakażeni, nie przychodzili do poradni i można ich było bezpośrednio kierować do placówek dla nich dedykowanych.

 

Jednak wiele osób uważa, że teleporady mają również złe strony…

 

Niestety, tę metodę trochę wypaczono. Teleporady zostały niejako usankcjonowane przez pandemię, także przez Narodowy Fundusz Zdrowia, i rzeczywiście one w wielu dziedzinach mają swoje uzasadnienie. Myślę tu o pacjentach z chorobami przewlekłymi, u których kolejna porada może dotyczyć przedłużenia leku, zwolnienia, przepisania środków medycznych. Natomiast istnieje wiele dziedzin oraz sytuacji, gdzie bezpośredni kontakt pacjenta z lekarzem jest niezbędny. Bardzo trudno sobie wyobrazić, żeby laryngolog czy dentysta nie zajrzał do gardła, zębów, okulista zbadał oko lub wyjął ciało obce bez badania pacjenta czy ortopeda zdiagnozował zwichnięcie. O tym powinien decydować lekarz.

 

Wiele przychodni wciąż mocno ogranicza bezpośrednie wizyty pacjentów. Czy służba zdrowia może funkcjonować, opierając się tylko na teleporadach?

 

Nie, bo wiele rzeczy jest niezastąpionych. Należyte wykonywanie zawodu wymaga, by dobrze zbadać pacjenta, a teleporada nigdy tego nie zastąpi. Jeżeli do podstawowej opieki zdrowotnej przychodzą pacjenci przewlekle chorzy, a lekarz ich zna, to często może pozwolić sobie na pozostanie przy teleporadzie. Ale wielu trafia, by uzyskać diagnozę, bo mają gorączkę, wysypkę, kaszel, bóle itp. Tutaj kontakt bezpośredni jest już konieczny.

 

Pandemia obnażyła smutną prawdę, że wielu Polaków chodzi do lekarza, nie z powodu choroby, ale w celach towarzyskich, żeby z kimś porozmawiać, wyjść z domu…

 

Rzeczywiście, to dało się zauważyć. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy warto biec do lekarza z byle czym. Czasem bardzo krótka teleporada pozwala rozwiać wątpliwości pacjenta, co sprawia, że nie przychodzi on do poradni, a kolejki stają się krótsze. Ale – jak zawsze – jest też druga strona medalu, bo może się zdarzyć, że ktoś nie zasięgnie rady lekarza, bo dostęp do niego jest ograniczony. Jest jeszcze jeden problem tej sytuacji: pacjenci, którzy nie mogą dostać się do lekarza pierwszego kontaktu, oblegają szpitalne oddziały ratunkowe. To nie powinno mieć miejsca.

 

Czy utrudniony dostęp do służby zdrowia długo się utrzyma?

 

Trudno to przewidzieć, bo wpływ na to ma wiele czynników. Wciąż nie wiemy, jak rozwinie się dalej epidemia w kraju i jakie obostrzenia będą obowiązywały. Będzie to też zależało od tego, jak ustosunkuje się do kwestii NFZ, bo to on jest płatnikiem za świadczone usługi.

Naczelna Izba Lekarska wydała niedawno stanowisko w kwestii projektu rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie standardu organizacyjnego teleporady w ramach podstawowej opieki zdrowotnej. Zauważa ona m.in., że wytyczne w tym zakresie potrzebne są również dla teleporad udzielanych w ramach innych zakresów świadczeń, szczególnie w ambulatoryjnej opiece specjalistycznej.

 

Dziękuję za rozmowę.

JAG