Harmonię odnajduje w muzyce
Śpiewanie Jolanta Radomska-Trojan traktuje jak coś bardzo osobistego. Jest dla niej rodzajem komunikowania się - od odpowiedniego użycia głosu zależy, czy utwór zostanie przekazany i odebrany w określony sposób. Dlatego wybrała śpiew tradycyjny, który jest ekspresyjny, mocny, a dla niej jest czymś naturalnym i niezbędnym. Dzięki niemu można przekazać emocje, opowiedzieć historię i sprawić, że aż chce się słuchać. Ale aby tak się stało, potrzebne jest doskonalenie warsztatu śpiewaka. Muzyczne przygody zaczęły się w życiu pani Jolanty we wczesnym dzieciństwie. W okresie nauki w szkole podstawowej we Włodawie rodzice, dostrzegając w niej dar do muzyki, posłali na naukę gry na pianinie. - W domu nie mieliśmy instrumentu, a na chodzenie do domu kultury nie miałam ochoty i motywacji. Wolałam zabawy z rówieśnikami - wspomina tamten okres J. Radomska-Trojan. - Potrafiłam też grać na gitarze, ale nie interesował mnie szczególnie ten instrument.
Umiejętności do śpiewu, tańca i recytacji u dorastającej Joli zauważyli również nauczyciele, dlatego była wybierana do występów na akademiach i różnych szkolnych uroczystościach. Podobnie było przy okazji obchodów świąt kościelnych czy imienin księdza proboszcza – zakonnice, które uczyły religii w salce przy parafii pw. św. Ludwika, wybierały ją do śpiewu i recytacji.
Potem był czas studiów w Lublinie i przerwy w realizacji pasji. – Wiedziałam, że działa Zespół Tańca Ludowego UMCS, prowadzony przez Stanisława Leszczyńskiego, i Zespół Pieśni i Tańca „Lublin” im. Wandy Kaniorowej – opowiada. – Podobał mi się repertuar muzyczny prezentowany przez te zespoły, czyli muzyka ludowa. Brakowało mi odwagi, aby podjąć wyzwanie i się zapisać. Przeważyła moja nieśmiałość, a z drugiej strony – obawa, że moje umiejętności wokalne mogą nie przypaść do gustu.
Piękno muzyki liturgicznej
Śpiew wrócił po wielu latach. – W 2010 r., w trakcie Festiwalu III Kultur poruszyło mnie wykonanie przez Katarzynę Zielińską i Katarzynę Jamróz piosenek żydowskich. Zrozumiałam, że moim wewnętrznym pragnieniem jest śpiewanie – wyjaśnia pani Jolanta. – Podzieliłam się swoją refleksją z koleżanką, która była chórzystką. Zachęciła mnie, abym spróbowała swoich sił w chórze kościelnym „Fletnia Pana”, a przy okazji doświadczyła serdecznej atmosfery. Zgłosiłam się i w pewnym sensie wygrałam, ponieważ wiele skorzystałam. Nauczyłam się m.in. emisji głosu, a zachęcona możliwością występowania z innymi chórzystami, samodzielnie doskonaliłam swój warsztat wokalny, dużo ćwicząc w domu.
Śpiew w chórze kościelnym to nie tylko wykonywanie pieśni kościelnych, ale i pogłębianie życia duchowego. – Muzyka uwrażliwia. Człowiek zaczyna refleksyjnie spoglądać na swoje życie – stwierdza J. Radomska-Trojan. – Muzyka to krok do samorozwoju wewnętrznego. W moim przypadku jest tak, że wykonywane utwory współgrają ze mną. Cała żyję muzyką. To daje też dużą satysfakcję. Nieistotne stają się sprawy zewnętrzne, ale na plan pierwszy wysuwają się te dotyczące głębi i sensu naszego istnienia. Mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że dzięki muzyce odkrywam harmonię w sobie samej oraz między mną a otoczeniem. Oczywiście, nie jest tak, że nie potrafię wejść w konflikt i twardo bronić swoich racji, ale staram się, mimo wszystko, zachowywać ład wewnętrzny.
Pani Jolanta zwraca uwagę na piękno muzyki liturgicznej i jej harmonię, która przekłada się na równowagę wewnętrzną chórzysty i odbiorcy. Nie dziwi zatem fakt, że taka troska o wykonanie utworu zostaje zauważona. – Po liturgii zdarza się, że jej uczestnicy podchodzą do członków „Fletni Pana” z podziękowaniami. To cieszy – przyznaje.
Chór z tradycją
Zdaniem pani Jolanty, muzyka uspokaja, wycisza, a tego człowiekowi w dzisiejszych czasach bardzo brakuje. – Rzeczywistość jest taka, że ciągle jesteśmy zmuszeni do rywalizowania. Już od najmłodszych lat jesteśmy uczeni, że trzeba być lepszym od innych. Potem to się potęguje. To przykre, że do dzieciństwa wkrada się pogoń za sukcesem, za lepszymi ocenami, wynikami. Nie przekazuje się młodemu pokoleniu, jak być dobrym człowiekiem, ale w jaki sposób okazać się lepszym od innych. Dlatego tak potrzebujemy uspokojenia. Ja znajduję je w muzyce.
J. Radomska-Trojan wspomina niedawny, prawie dwuletni okres spotkań, prób i występów z Chórem Ziemi Włodawskiej „Vlodaviensis”. Inicjatorem powołania chóru, który w zamyśle jego twórcy ma być wizytówką miasta i powiatu, był Marcin Obuchowski, muzyk pochodzący z nadbużańskiego miasteczka. Geneza nazwy „Vlodaviensis” ma swój początek w połowie 1750 r., kiedy do klasztoru ojców paulinów we Włodawie po studiach wiedeńskich przybył ojciec Uriel Tuligłowski – wirtuoz gry na skrzypcach. O. Tuligłowski, opierając się na działającym wówczas „Bractwie pięciu ran Chrystusa na Krzyżu”, założył kapelę instrumentalną. W kapeli byli początkowo tylko zakonnicy, potem dołączyli wierni świeccy. Kapela została nazwana „Capellorum misterioso magnum Vlodaviensis”. Chór Ziemi Włodawskiej „Vlodaviensis” chce nawiązać do tej tradycji. I zaszczytem jest, jak wyznaje J. Radomska-Trojan, móc występować w takim zespole.
Muzyka czyni w nas dobre rzeczy
Kiedy śpiewa się z kimś lub w zespole, odczuwa się to samo – tę samą radość, te same tęsknoty, ten sam żal. Śpiewając, opowiada się tę samą historię. Wspólnie szuka się porozumienia, jedności, a odchodzi się od monotonii i przewidywalności. Dlatego tak wiele jest do odkrycia w śpiewie tradycyjnym i muzyce ludowej wykonywanej zespołowo. Polski śpiew tradycyjny, bardzo zróżnicowany regionalnie, jest bardzo piękny, a dawne pieśni obrzędowe, taneczne, liryczne czy religijne ożywają, kiedy są zaśpiewane białym głosem. Tak śpiewały nasze babcie i prababcie przy pracach domowych czy uczestnicząc w niedzielnej mszy.
Muzykę ludową ceni też pani Jolanta, która kilka lat temu z grupą osób pragnących śpiewać zwróciła się do dyrekcji Włodawskiego Domu Kultury o utworzenie grupy wokalnej przy Zespole Tańca Ludowego „Polesie”. – Lucyna Lipińska, z którą rozmawialiśmy, bardzo się ucieszyła, że są osoby, które chcą uczestniczyć w życiu kulturalnym miasta i to bezpłatnie – mówi J. Radomska-Trojan. – Wprawdzie zaistnieliśmy tylko „na chwilę”, ale zespół niedawno został reaktywowany, dodatkowo z możliwością samodzielnych występów na festiwalach folklorystycznych i różnych uroczystościach. Piosenki ludowe czy przyśpiewki oprócz tego, że ich wykonywanie sprawia przyjemność, łatwo wpadają w ucho, a poza tym przekazują mądrość naszych przodków.
Pani Jolanta ceni te utwory za łatwość ich powtarzania i harmonię. – W muzyce musi być melodia, której chce się słuchać, a potem ją nucić. A w ludowych piosenkach są takie melodie – stwierdza. Lubię również muzykę filmową czy utwory z okresu międzywojennego. Kiedyś chciałam nauczyć się utworu z filmu „Evita”. Udało się dzięki mojej determinacji i uczestnictwu w warsztatach wokalnych prowadzonych przez Natalię Wilk. Utwór „Don’t cry for me Argentina” śpiewam po angielsku. To pokazuje, że warto włożyć więcej wysiłku, aby słuchacz był zadowolony i mógł odbierać w taki sposób dany utwór, jak ja go przyjmuję i przeżywam. Bo muzyka czyni w nas dobre rzeczy.
Joanna Szubstarska