Komentarze
Hej, hej, bawmy się…

Hej, hej, bawmy się…

Lubię patrzeć na te fotografie, oglądać te filmiki. A teraz zatrzęsienie ich w sieci. Wiadomo - sezon i każdy chce się pochwalić. Zwłaszcza jak ma czym. A oni mają.

Toalety godne czerwonego dywanu, wymyślne taneczne układy. I najwyższej jakości utrwalacze zdarzeń. Brawo wy! Moja studniówka - całkiem jak „Beatlemania story” - ile to już lat?! Ohohohohoho! - albo i nawet więcej. Ale jako że w pewnym wieku pamięć krótkotrwała daje długotrwałej fory, to obraz trudno zamazać… Tak jak i teraz, i wtedy ważne było, czy kreacja zrobi wrażenie i czy fotki jakieś fajne z tej imprezy będą.

Tu od razu śpieszę poinformować, że na cztery nasze studniówkowe klasy (plus osoby towarzyszące) jeden(sic!) fotograf był. Trzeba więc było jakoś kombinować, żeby się w kadrze jego aparatu znaleźć.

Co do strojów – chłopcy mieli łatwiej. Ciemne garnitury, buciki na glanc – i już. Dziewczyny dostały zalecenie, żeby raczej w strojach o tonacji czarno/granatowo/białej wystąpić. Ale że zalecanych kolorów szybko w okolicy zabrakło, część panien wystąpiła w kreacjach o innej niż zalecona, ale równie dyskretnej tonacji. Wszyscy bawiliśmy się na sali gimnastycznej, którą żeśmy sami przez czwartek, piątek i kawałek soboty w zapamiętaniu i nawiązywaniu przyjaźni ustrajali.

Stoliki nasze wzdłuż ścian postawione były, a na nich frykasy przez komitet rodzicielski oraz kuchareczki z internatu wymyślone i przygotowane. Stół nauczycielski tak był usytuowany, żeśmy i my pedagogów, i oni nas jak na widelcu mieli. Ani uczniom, ani ich rodzicom nie przyszło nawet do głowy wypominanie nauczycielom, że za cudze jedzą. Światło nie miało prawa ani razu zgasnąć ani nawet za mocno się przyćmić, a germanista co prawda nie mierzył tym razem odległości pomiędzy torsami tańczących ze sobą chłopca i dziewczyny, ale swoją półmetrową linijką przez cały czas nas straszył.

Współczesne studniówki tyle samo mnie urzekają, co i przerażają. Polonezy w jednych urzekających toaletach, zaraz po nich modne ostatnio walce – w iście hollywoodzkich drugich. Jeśli dodać do tego opłacenie choreografów (brawo pedagodzy, którzy pro publico bono sami choreografię tworzycie), talerzyk w wystawnej restauracji, opłacenie manikiurzystki, makijażystki i fryzjerki, zaproszonej osoby towarzyszącej… I tradycyjne układy, i baletowe „Jezioro łabędzie”, a nawet techno polonez – wszystko to mi się bardzo a bardzo podoba. I duma mnie rozpiera, że taką dorodną, taką zdolną młodzież w naszym kraju mamy. Za każdym jednak razem, jak oglądam wrzucone do internetu filmiki i fotki, dopada mnie niszcząca nastrój myśl, że choć pieniądze szczęścia nie dają, to ich brak pewnie skutecznie uniemożliwił udział studniówkowym przedsięwzięciu. A druga myśl to jest taka, że albo nam z tymi studniówkami całkiem nieźle odbiło, albo dobrobyt w naszej ojczyźnie na niezwykle wysokim poziomie dzisiaj jest.

Anna Wolańska