Komentarze
Hej słoiki, słoiki

Hej słoiki, słoiki

Prawdę mówiąc, zupełnie niedawno dotarło do mnie to określenie, chociaż podział istniał chyba od zawsze. W mojej (zamierzchłej, niestety) młodości funkcjonowało głównie znane i dzisiaj określenie: burak, którym częstowała mnie podczas warszawskich studiów koleżanka z większego miasta (do dziś utrzymujemy dobre relacje).

Wtedy był podział trójdzielny: autochtoni, ci ze stancji i akademicka hołota. Najbardziej nadęci byli ci ze stancji – było ich mało, ale wręcz nachalnie demonstrowali swoje możliwości finansowe.

Od pewnego czasu furorę robi określenie „słoik”, definiujące warszawskich niewarszawiaków, czyli tych, którzy pracują w Warszawie, ale rodowitymi warszawiakami nie są. Tylko co oznacza: są albo nie są? Sama nazwa – jak nietrudno wydedukować – pochodzi od przywożonej po weekendzie wałówki. Najczęściej właśnie – choć przecież nie wyłącznie – w słoikach.

Słoiki mają swój Portal warszawiaków prowincjonalnych, gdzie biorą cięgi od grasujących po nim niesłoików. Za niepłacenie podatków, za zgodę na wynagrodzenia, które autochtoni odrzucają, i tym samym brużdżenie w interesach rodowitym, za nieprzerejestrowane samochody (tym przerejestrowanym też się zresztą nieźle dostaje). Portal sloiki.waw.pl wybrał „najbardziej słoikową blachę”.  Zwycięstwo przypadło Zamościowi (57% głosów), przed Łukowem i Białymstokiem. Dalej mamy Lublin, Grójec, Radom i Białą Podlaską. Za najbardziej słoikową dzielnicę Warszawy uznano tam Białołękę, na którą oddano 59% głosów. Kolejne miejsca zajęły Ursynów, Targówek i Ursus. Królewski Wilanów uznano za dzielnicę lemingów – tylko 10% głosujących kojarzy ją ze słoikami.

Rodowici rozpaczają, że według ostatnich szacunków zostało ich już tylko ok. 15% w warszawskiej populacji. Tu należałoby się zastanowić, od którego pokolenia rodowitość stolicznemu mieszkańcowi przynależy. I, jak rozumiem, powinna być z obu stron rodowitego. Poza tym, co powyżej, rodowici wyrzucają słoikom proaktywność (czyli coś więcej niż aktywność), przenoszenie do miasta rodowitych paskudnych podwórkowych nawyków z prowincji. „Niczym taczkę z gnojem stawiają samochody na dwóch miejscach parkingowych, w sobotę godzinami sprawdzają silniki, piją piwo przy dzieciach na placu zabaw, wychodzą w dresowych gaciach na taras zapalić papierosa, przez barierki przewieszają mokre ręczniki, zostawiają worki ze śmieciami na wycieraczce, przed drzwiami budują sobie półki na buty, a przez okno wyrzucają zeschłe choinki” – czytam na forum poświęconym słoikom.

Zastanawiam się, jaka jest granica tego podziału? Czy to tylko żarty, czy może spory problem? Prawdę mówiąc, zawsze śmieszyli mnie głównie „warszawiacy”, którzy pomieszkując w stolicy, wypierali się miejsca swojego pochodzenia. A słoiki? Jak istniały, tak istnieją i pewnie jeszcze długo istnieć będą. I chyba nie ich zawartość jest przyczyną ewentualnych konfliktów. To, niestety, raczej stan umysłu.

A przynależność terytorialna? Nie ona jest tu najważniejsza, tylko zawartość, którą można znaleźć pod zakrętką.

Anna Wolańska