Komentarze
Hej, za rok?

Hej, za rok?

No i zaczął się ten radosny karnawałowy czas. Pora igrców, zabaw i hulanek. Studniówek pora. Kiedy słucham rozmów albo czytam niektóre artykuły o tych niekoniecznie już dzisiaj szkolnych balach, to wydaje mi się, że dotyczą one zupełnie innego wymiaru świata, niż ten, w którym żyję.

Wynajmowane po horrendalnych cenach lokale, osobisty stylista, limuzyny. Czerwone majtki od Armaniego za 700 zł jako gwarancja maturalnego  szczęścia. Do miejsca studniówkowego balu pretendują dziś opery, zamki, pałace, promy albo barki na wodzie. Choć trudno w to uwierzyć, są podobno i takie studniówki. Bogu dziękować, że jednak z dala ode mnie. Te, które znam, też kosztują sporo. Bywa, że śliczna sukienka jest zdobyczą z lumpeksu, ale to oczywiście rzadkość. Bez wydatku na okoliczność pierwszego balu się nie obejdzie, ale jak we wszystkim, tak i w tym potrzebny jest umiar. Zwłaszcza że imprezę finansują rodzice i ich głos w tej sprawie winien być istotny. Miło, że są jeszcze szkoły, w których uczniowie przychodzą na studniówkę w tradycyjnych, czarno- albo granatowo-białych strojach. I bawią się wyłącznie w swoim gronie. Bez zapraszania z zewnątrz tzw. osób towarzyszących. Bo szukanie na siłę pary nie zawsze dobrze się kończy. Konieczność przyjścia z kimś to zapraszanie osób przypadkowych, znajomych znajomych albo z ogłoszenia. A za takiego człowieka trudno brać odpowiedzialność.  

Studniówka to szkolny bal i, jeśli to tylko możliwe, powinien odbyć się w szkole. Wiadomo, że oznacza wtedy dodatkowy trud i dla uczniów, i dla nauczycieli. Łatwo jest, oczywiście, wydać zarobione przez rodziców pieniądze na kompleksowe urządzenie zabawy. Ale tylko ten, kto sam wszystko przeżył, potrafi docenić zalety przygotowywanej własnoręcznie dekoracji i urok tego wspólnego, niezwykle integrującego klasę wysiłku. To nic, że w dyskusji o rodzaj dekoracji czasami posypie się pierze. Że zostaną obnażone ukryte animozje, a i żółć się wyleje. Że następnego dnia po studniówce człowiek chętniej by spał niż sprzątał.  Mimo wszystko w  ostatecznym rozrachunku to wszystko więcej ma zalet niż wad.

Są i tacy, którzy na studniówkę nie pójdą. Z różnych, niekoniecznie ekonomicznych, powodów. A szkoda. Bo urok tego dnia można tak naprawdę dostrzec dopiero z perspektywy lat, kiedy już nic w tej materii nie da się odmienić. Zapewne opajęczony mgłą lat mitologizuje się pierwszy bal w naszej wyobraźni. Ale przecież nie bardziej niż inne sceny z „tego szczęsnego czasu” naszej młodości.    

Niektórzy tęsknią za balem maturalnym, twierdząc, że dopiero ten ma szanse być zdarzeniem prawdziwie dorosłym. Bo wtedy młody człowiek nie jest już narażony na żadne konsekwencje ze strony nauczycieli. Ale czy takie „rób ta co chceta” na pewno pozytywnie wpływa na ludzkie działanie? Zwłaszcza jeśli idzie o ludzi dopiero wchodzących w życie, młodych? Bal maturalny to już podsumowanie. A studniówka daje nadzieję. Choćby na to, że niekoniecznie „znów za rok matura…”

Anna Wolańska