Komentarze
Historia i opowieści o kosmitach

Historia i opowieści o kosmitach

W filmie pt. „Sierpniowe niebo. 63 dni chwały” w reżyserii Irka Dobrowolskiego jest taki moment: do sklepu z zabawkami wchodzi mężczyzna w średnim wieku. Chce kupić coś dla wnuka. Ekspedientka proponuje puzzle o powstaniu warszawskim. - A nie ma czegoś o kosmitach?... - pyta zdegustowany klient.

Pamiętam wyprawę z licealistami na wystawę poświęconą Janowi Pawłowi II. Prezentowano eksponaty nigdzie wcześniej nie pokazywane, tematyczne galerie fotograficzne. Co najbardziej zainteresowało nastolatków? Komputery. Nie, nie te z czasów Wojtyły, bo wtedy ich jeszcze nie było. Bardzo współczesne, z szybkim internetem. Stały tam, ponieważ część materiałów była na twardych dyskach. Gromada małolatów natychmiast je obstąpiła, bynajmniej nie w celu pogłębienia wiedzy w temacie papieskim. Pozostał niesmak, ale jeszcze bardzie poczucie bezradności wobec faktu, że nie potrafimy mówić o historii na tyle ciekawie, by zainteresować nią najmłodsze pokolenie. Jest dla nich nudna.

Przywołuję film „Sierpniowe niebo. 63 dni chwały” nieprzypadkowo. Zrobiony w nowatorski sposób, zawierający wielowątkową, poruszającą opowieść sięgającą czasów sierpnia 1944 r., a zarazem równolegle szkicujący historię współczesnej Warszawy. Oto pracownicy budowy znajdują w ruinach przedwojennej kamienicy ludzkie szczątki, a przy nich pamiętnik z czasów powstania warszawskiego. Ukrywający się w piwnicy profesor opisał w nim pierwsze dni dramatycznej walki o Warszawę. 5 sierpnia 1944 r. młodziutka sanitariuszka Basia przeżywała pierwszą miłość do żołnierza AK – Staszka. Tego dnia młodzi warszawiacy z entuzjazmem budowali barykady, aby chwilę później stanąć do nierównej walki z mordercami z Waffen SS Dirlewanger. W „Sierpniowym niebie” wykorzystano nieznane do tej pory materiały filmowe nakręcone w trakcie powstania warszawskiego, które z niespotykaną siłą oddają realizm walk na ulicach Warszawy. To zlepek filmu aktorskiego, archiwalnej kroniki i szkolnego dokumentu. Cel, jaki przyświeca projektowi, jest jasny: uczcić pamięć uczestników zbrojnego zrywu, jednego z najważniejszych, wciąż budzących żywe emocje, wystąpień w dziejach Polski.

Film – niełatwy w odbiorze, zrobiony przez młodych dla młodych – jest w stanie poruszyć i zapada w pamięć. Być może też określa kierunek, w jakim warto byłoby pójść, aby nauczyć się opowiadać o Polsce i świecie w sposób ciekawy, wyrastający ponad nudną akademicko-podręcznikową konwencję. Inaczej historia dalej będzie sromotnie przegrywać z opowieściami o kosmitach.

Sztuka nauczenia się opowiadania „po nowemu” o przeszłości to kwestia nie tylko poprawy jakości kształcenia. Nieprawdą jest, że można je oprzeć jedynie na „wybieraniu przyszłości”. Wydaje się, że taki trend od jakiegoś czasu dominuje w linii edukacyjnej proponowanej przez środowiska będące po lewej stronie sceny politycznej. Człowiek bez świadomości tego, skąd pochodzi, jakie są jego korzenie, jest pyłkiem na wietrze. Łatwo go złamać, zmanipulować, przekonać do najbardziej bzdurnych idei. Być może o to chodzi. Podobne zamierzenia niósł w sobie socrealizm – jego twórcy zakładali, że tak naprawdę warto poświęcić uwagę tylko opowieściom o nowym ładzie, reszta ma stanowić (negatywne) tło.

Patrząc na zainteresowanie młodych ludzi historią Żołnierzy Wyklętych, rotmistrza Pileckiego, powstania warszawskiego, warto myśleć o sposobach opowiadania o innych trudnych momentach dziejów naszej ojczyzny w taki sposób, aby zapadły w pamięć. Abyśmy poczuli dumę, znaleźli punkt odniesienia dla swojego tu i teraz. Może wtedy łatwiej będzie nam ze sobą rozmawiać. Znaleźć jedność, o którą coraz trudniej…

Ks. Paweł Siedlanowski