Historia jednego pytania
Publikacja jest rodzinną opowieścią historyczną o rodach Łobarzewskich, a także ostatnich właścicielach majątku w Woli Suchożebrskiej - Makowieckich, których autorka jest wnuczką. Praca nad książką trwała ponad dziewięć lat. Informacji do niej M.H. Makowiecka szukała nie tylko w Polsce, ale także m.in. w Paryżu, Londynie, Fryburgu, Rumunii oraz na Podolu, czyli wszędzie tam, gdzie sięgają korzenie jej przodków. A wszystko zaczęło się od jednego pytania.
– Mój ojciec Stefan opowiadał, że w czasie wojny w Woli przy stole zawsze zasiadało 15 osób, brakowało jedzenia, a po sąsiedzku był obóz dla radzieckich jeńców. Długo nie chciałam tego słuchać, bo tata wspominając tamten czas, narzekał, bardzo przeżywał. Aż wreszcie, mając 50 lat, zapytałam: „To kim byli ci ludzie?”. I wtedy otworzyła się tama. Zaczął mówić o rzeczach, które znałam z historii, ale nie wiedziałam, że są tak blisko związane z moją własną rodziną – mówiła autorka. Na rozmowach z ojcem i jego siostrą Wandą spędziła długie godziny. Na podstawie ich opowieści i wyników kwerendy, które przeprowadziła w archiwach i bibliotekach, powstały trzy artykuły prasowe, aż wreszcie przyszedł czas na książkę. Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia. M.H. Makowiecka, która od 1988 r. mieszka w USA i pracuje jako profesor literatury w Bergen College koło Nowego Jorku, wciąż szuka nowych informacji o swoich przodkach.
Wybór padł na Wolę
Korzenie jej rodziny wywodzą się z Michałówki k. Kamienia Podolskiego. Tam urodził się dziadek autorki Stanisław Makowiecki, który miał odziedziczyć majątek. Z kolei babcia – Zofia z d. Łada-Łobarzewska pochodziła z Wielicka (pow. kowelski, woj. wołyńskie), gdzie centrum dóbr stanowił barokowy dwór zakupiony z majątkiem od Sapiehów. Po rewolucji 1917 r. sytuacja ziemian kresowych się zmieniła. Łobarzewscy pozostali w Wielicku, a Michałówka znalazła się po stronie rosyjskiej. Makowieccy, należąc do tzw. ziemiaństwa zakordonowego, musieli szukać nowego miejsca do życia w granicach II RP. Stanisław początkowo pracował jako kreślarz, ale będąc wykształconym rolnikiem, a jednocześnie synem wybitnego hodowcy roślin, ogrodnika, członka założyciela Polskiego Towarzystwa Dendrologicznego Stefana Leona, szukał z żoną pracy na roli. Znaleźli ją w dobrach ordynacji zamojskiej w majątku Florianka. Gdy folwark został zalesiony, przenieśli się do Wielicka. Niedługo potem należąca do Zofii ziemia została przejęta przez państwowe władze pod budowę lotniska, dlatego Makowieccy zaczęli rozglądać się za czymś nowym. Po analizie wielu propozycji wybór padł na Wolę Suchożebrską. Zofia nabyła majątek wraz z dworem w kwietniu 1939 r. Wydawało się, że Makowieccy wraz dziećmi – Zofią „Lanką”, Wandą i Stefanem – wreszcie znaleźli swoje miejsce na ziemi. – Ojciec mówił, że był to dla nich cywilizacyjny przeskok, ponieważ w Wielicku ludzie chodzili w łapciach, ukraińskich koszulach. Natomiast w Woli wszyscy mieli buty i mówili po polsku. Poza tym pięknie kwitła wiosna, dzieci biegały po dworze, wokół rosły drzewa, były ule, a przede wszystkim spokój – opowiadała prof. Makowiecka, w której książce czytamy, że otaczający biały dwór ogród „zamykały rów, szpaler 30 lip oraz płot, w którym można było zdjąć z obluzowanego gwoździa sztachetkę, by wybiec na otwarte pole”.
Przerwana sielanka
Niestety sielanka nie trwała długo, bo do życia Makowieckich wkradła się brutalna wojenna historia. – 10 września do dworu weszli Niemcy. Były w nim tylko kobiety, ponieważ mężczyźni zostali zmobilizowani. Kiedy rozległa się seria z karabinu, nauczycielka siostry Zofii – Niemka – wyszła na zewnątrz, krzycząc „Heil Hitler!”. Rodzina ocalała. Zresztą takich momentów, kiedy mieli zginąć, a przeżyli, było mnóstwo – podkreślała autorka. – Z kolei 17 września przyjechali czerwonoarmiści. Kiedy przyszli do dworu, Zofia, która wiedziała, jak to działa, poleciła wszystkim dzieciom i pracownikom, by chodzili grupami za każdym z Rosjan, patrząc, czy czegoś nie podrzucają. Gdy jeden próbował podłożyć pistolet, grupa, w której był mój tata, zaczęła głośno krzyczeć. Inny obrazek: podczas rewizji w domu Rosjanie trzymali ciocię Wandę na muszce karabinu – dodała wnuczka Zofii i Stanisława.
Przy stole zawsze było 15 osób
W czasie wojny przez dwór przewinęło się wiele osób. Jednym pierwszych był Janusz Kowalski, późniejszy wojewoda siedlecki, który trafił do Woli po tym, jak Niemcy zabili jego brata i ranili matkę. – Od razu zaprzyjaźnił się z Wandą i moim tatą, i innymi dziećmi, m.in. Emilią z Kiejdów, Tośkiem. Zżył się z tym miejscem i wciąż ma do niego sentyment – zaznaczyła M.H. Makowiecka.
Majątek dziadków autorki stał się schronieniem m.in. także dla żydowskich dzieci, koleżanek „Lanki” z Armii Krajowej, byłej więźniarki z Ravensbrück, księży jezuitów, żołnierzy z AK, lekarza i konspiratora mjr. Zygmunta Niepokoja, któremu udało się zdobyć wiadomości o tajnym programie budowy rakiet V-2, a także sześciu rosyjskich jeńców z pobliskiego obozu. To właśnie ich wszystkich miał na myśli S. Makowiecki, opowiadając córce o zasiadających przy stole osobach.
Zofia wybawicielka
Dzieje stalagu 316 – założonego przez Niemców w czerwcu 1941 r. w Woli Suchożebrskiej obozu jenieckiego dla żołnierzy radzieckich, są w regionie siedleckim dość znane. Dzięki książce M.H. Makowieckiej poznajemy drastyczne szczegóły tego, co się w nim działo. Obóz od dworu dzieliła jedynie szosa. – W strasznych warunkach przebywało tam 80 tys. osób. Niektórzy z głodu próbowali zerwać owoce z pobliskiej gruszy. Niemcy do nich strzelali, a potem ciała wisiały na drzewach. Inni z rozpaczy rzucali się na druty kolczaste. Babcia próbowała pomóc, uzyskała zgodę komendanta m.in. na ugotowanie zupy. Sześciu więźniów z tego obozu Niemcy odesłali do pracy w majątku. Dzięki temu nie chodzili głodni. Zofię uważali za wybawicielkę – mówiła jej wnuczka.
Z. Makowiecka uratowała z obozu co najmniej 80 Polaków siłą wcielonych do Armii Czerwonej, choć – zdaniem autorki – było ich więcej. – Babcia świetnie znała niemiecki, dlatego przyjeżdżały do niej żony, siostry, matki jeńców i prosiły o napisanie listu. To było sztampowe pismo, którego treść Wanda i Stefan znali na pamięć. Pisała, że ten i ten jest głównym żywicielem rodziny, prowadzi gospodarstwo i jest w nim potrzebny. Następnie prośbę przekazywała niejakiemu Prądzyńskiemu z obozu, a on komendantowi. To działało, bo ci mężczyźni byli zwalniani – zaznaczyła.
Zdaniem M.H. Makowieckiej Zofia miała dar przekonywania, potrafiła rozmawiać i nie bała się. Pokazują to historie, kiedy np. po jej prośbie cofnięto rozkaz o wywózce miejscowej młodzieży na roboty do Niemiec albo gdy zrezygnowano z rozstrzelania mieszkańców Woli. – Zastanawiam się, jak to wyglądało: przestraszeni ludzie, gestapo z karabinami i przychodzi moja babcia. Co im mówi? Jakim cudem udaje jej się powstrzymać okupanta? To niewiarygodne, ale tak było. Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają te wydarzenia – dodała.
Powojenna rzeczywistość
Historia Makowieckich w Woli Suchożebrskiej skończyła się 22 lipca 1944 r. Przed przybyciem Armii Czerwonej uciekli przez Mińsk do Warszawy. Wszystko, co udało się zabrać, zaginęło podczas powstania, które rodzina przetrwała w Łomiankach. Po wojnie ziemianie z Woli znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. Wanda, odmawiając wstąpienia do stalinowskiego Związku Młodzieży Polskiej, długo nie mogła znaleźć pracy, a co za tym idzie – nie miała kartek na jedzenie. Makowieccy przetrwali dzięki wsparciu tych, którym sami kiedyś pomagali, m.in. Stefanii Starakowej, dawnej niani dzieci, czy Tatianie Taraniuk, sprawującej funkcję ekonoma w majątku.
Opowieść zatoczyła koło
Prof. Makowiecka przyznała, że podczas pracy nad książką towarzyszyły jej ogromne emocje. – Wstrząsnęło mną, że mój ojciec tak często był w sytuacji zagrożenia życia. Wielokrotnie został ocalony od śmierci. Poza tym, gdyby Niemcy odkryli, że w Woli mieszkały żydowskie dzieci, a nauczycielki francuskiego faktycznie były dziewczynami z AK, wszyscy mogliby zostać rozstrzelani. Mój tata twierdził jednak, że chronił go Anioł Stróż – stwierdziła autorka.
Po kilkudziesięciu latach udało jej się odnaleźć E. Kiejdę, towarzyszkę zabaw Stefana i Wandy. – Pewnego dnia ciocia powiedziała: „Wiesz, Emilia jest w USA, poszukaj jej”. Znalazłam dwa numery na to nazwisko. Zadzwoniłam pod pierwszy, nagrywając się na automatyczną sekretarkę: „Mówi M. Makowiecka, czy pani jest z Woli Suchożebrskiej?”. Godzinę później zadzwonił telefon. To była ona. Nawiązały z Wandą kontakt. Ciocia powiedziała, że odnalazły się na nowo dzięki mojej książce. Natomiast Emilia po jej przeczytaniu powiedziała: „To były najlepsze lata mojego życia” – opowiadała autorka.
Obecnie właścicielem dworu i otaczającego go parku są Zakłady Mięsne „Sokołów”. Obiekt został wyremontowany, a książka „Od Wielicka do Woli Suchożebrskiej” przywraca mu pełną historię.
Jolanta Krasnowska