Komentarze
Historia kija, czyli w poszukiwaniu prawdy

Historia kija, czyli w poszukiwaniu prawdy

Każdego dnia jesteśmy bombardowani - dosłownie i w przenośni - ogromem informacji. Możemy sobie przebierać do woli, jak w przysłowiowych ulęgałkach.

To przebieranie ma, rzecz jasna, swoje logiczne uzasadnienie w myśl kolejnego przysłowia: o smutnym końcu żywota kotka, który jednej tylko dziurki pilnował. Chcemy dowiedzieć się jak najwięcej i chcemy, by docierające do nas informacje były jak najbardziej obiektywne. No i tu zaczynają się już schody.

Posłużę się stworzoną na potrzeby chwili dramatyczną i pełną mrocznych tajemnic, a jednocześnie romantyczną i niezwykle intrygującą historią… kija. Cóż: kij jak kij. Po prostu jest. Tylko, że ja sprawę kija poznaję za pośrednictwem mediów. Włączam więc opłacony abonamentową daniną telewizor. Po chwili głębokiej zadumy nad pilotem wędruję palcem w kierunku numeru telewizji „reżimowej”. Tak przynajmniej nazywa ją pewien poseł okrzyknięty „młodym wilkiem”, w krzyżówkach ukryty„między zębami znanego aktora”. Mówi, to pewnie wie, chociaż nie mam przekonania, czy w tym przypadku reguła się potwierdza. Palec opada, kanał włączony i płynie przekaz: z całą pewnością kij istnieje i jest skrzywiony w prawo. Dowiedziałem się rzeczy dosyć istotnej, ale jako człowiek poszukujący wędruję dalej i docieram w rejony stacji kojarzącej się niektórym z przedsionkiem piekła. Już po chwili żałuję, bo… o tym samym kiju mówią tutaj, że – i owszem – jest skrzywiony, ale zdecydowanie w lewo. Próbuję opanować lekki dygot myśli i jednocześnie z mniejszą już nieco determinacją naciskam numer kolejnego telewizyjnego medium. Trafiam na słynące odtwarzaniem krótkich fragmentów filmów pomiędzy reklamami. Tutaj też pociechy nie znajduję, bo po chwili słyszę przekaz jednoznaczny i dobitny: kij jest prosty! Trzy przekazy, trzy obrazy, a przypomnę: kij jest jeden!

Włączam więc radio, bo zatrzymać się w tej wędrówce w pół drogi nie wypada. I co? Miły, ciepły i głęboki głos spikera informuje mnie wprost: kija nie było i nie ma! To się dowiedziałem: kija nie ma, a ja, chociaż nie baba, to kolejny przysłowiowy placek mam. Chciałem wiedzieć więcej, a właściwie nie wiem już nic.

I nic dziwnego, a tym bardziej strasznego w całej sytuacji bym się nie doszukiwał, gdyby rzeczywiście chodziło o ten wymyślony na potrzeby chwili kij. Sprawa raczej błaha, niezbyt warta uwagi, a jeszcze mniej warta analizy dogłębnej. Lecz nie o kij tu w rzeczy samej idzie: w taki właśnie sposób poszczególne media przekazują nam informacje wagi o wiele cięższej, a czasem wręcz superciężkiej. Codziennie tych spraw mamy dziesiątki, a jako że świadkami bezpośrednimi bywamy raczej rzadko, musimy więc na tym przekazie polegać. Tylko pytanie: czy można i warto? I jak ziarenka z plew wyłowić?

Sprawa jak z Dobranocki wzięta, czyli „Bolka historia zawiła”. Donosił, czy nie? Kij w prawo, kij prosty, kij w lewo, kija nie ma…Wigilia posłów, czyli zamieszanie w sejmie. Próba przewrotu, czy nie? Kij w prawo, kij w lewo… Wypadek Pani Premier, czyli pancerne seicento. Błąd BOR, czy nie? Kij w prawo, kij w lewo…Mógłbym tak długo, ale mądrym wystarczy, dla innych i tak zabraknie.

Może właśnie to jest ten pluralizm mediów, który podobno u nas jest już przeszłością? A może – obok pluralizmu – zwykła manipulacja? O niezależności mediów wspominać chyba nie warto. O nią najczęściej upominają się jej… wrogowie.

Szkoda tylko młodych ludzi, którzy ten świat poznają i w informacyjnym mętliku często i zwyczajnie błądzą. I tak naprawdę nic dziwnego w tym błądzeniu nie ma. Mnie to raczej nie grozi, bo miałem wystarczająco dużo czasu, aby przekonać się do końca, że… kijem Wisły nie zawróci. Bez względu na to, w którą stronę kij się skrzywił.

Janusz Eleryk