Historia magistra vitae
Przyznam się, że oba rozwiązania mnie nie pociągają, gdyż odmawiają człowiekowi wolności w kształtowaniu jego dziejów. Jednakże nie odżegnuję się od śledzenia tego, co wydarzyło się w przeszłości, ale jedynie w celach czysto dydaktycznych. Znajomość tego, co miało już miejsce, pozwala dzisiejszemu człowiekowi uniknąć błędów, które popełniali ludzie żyjący przed nami.
Tak się składa, że 10 maja przypada 435. rocznica pierwszej wolnej elekcji w dziejach naszej Ojczyzny. Po śmierci (dodajmy: bezdzietnej) ostatniego z Jagiellonów przed Rzeczpospolitą stanął problem wyboru króla. Zebrawszy się we wsi Kamień pod Warszawą po obradach i głosowaniach jako sejm elekcyjny szlachta polska wybrała syna królów Francji, Henryka Walezjusza. Dziś z perspektywy czasu można powiedzieć, że wybór ten był lekko przypadkowy, a sam wybraniec rzesz szlacheckich po nieco ponad roku rządów dał drapaka do ojczystej Francji, aby objąć schedę po swoim zmarłym bracie Karolu. Gdybyśmy jednak spojrzeli na to tylko tak, historia niczego by nas nie nauczyła. Sięgnąć trzeba trochę głębiej.
Vivat wszystkie (?) stany!
Znamienny jest tutaj sam fakt obioru króla. Wszak polska szlachta, połechtana bajdami sarmackimi i historiami o własnym pochodzeniu, mogła ustanowić swoistą republikę. Można (używając dzisiejszego języka) powiedzieć: „Jakaż oszczędność byłaby w Królestwie”. Nie trzeba byłoby wydawać na dwór królewski i cele reprezentacyjne. Ale rzecz wydaje się leżeć nie w tym. Otóż dla naszych pradziadów najważniejszą rzeczą byłą ciągłość władzy. I to nie tylko z powodów czysto reprezentacyjnych. Podyktowana ona była raczej trwałością królestwa, czyli państwa. Jedność władania królewskiego stanowiła o jedności kraju. I chociaż późniejsza historia pokazała, jak łatwo za sakwę pieniędzy czy intratne stanowiska sprzedawano nasz kraj, to jednak zamysł był świetlany. Państwo jawiło się więc jako wartość, bo było emanacją narodu, czyli wspólnoty kultury, ukształtowanej przez wieki i opartej na jedności celów. Władza w tym państwie stawała się gwarantem ładu, rozumianego nie tylko jako zapewnienie doraźnego bezpieczeństwa, ale również stałości i trwałości naszej kultury. Nie oznaczało to jednak absolutyzacji państwa, które mogło i w rzeczywistości podlegało przemianom prawnym. W swojej podstawowej strukturze, właśnie jako państwo, pozostawało wartością niezmienną. Podkreślała to właśnie osoba króla. Znamiennym jest to, że mimo swojego wybieralnego charakteru, władza królewska zachowała istotny dla niej charakter pochodzenia od Boga. Nie było w tym jednak żadnych absolutystycznych zachcianek władców, ile raczej podkreślenie ważkości dla samego faktu naszej państwowości zachowania pozycji władcy.
Innym, równie ciekawym, a w naszym dzisiejszym kontekście zaiste niewiarygodnym, było podkreślenie praw, których król musiał przestrzegać, jeśli chciał sprawować swoją władzę. Zanim otrzymał koronę, musiał zaprzysiąc swoim słowem honoru, że praw królestwa będzie przestrzegał. Pomijam podkreślenie tym aktem zależności króla od porządku prawnego, co powodowało, że nie stał on ponad prawem; ważniejszym wydaje się zasada dotrzymywania danego słowa. Umowa wiążąca obie strony domagała się zachowania. Dzisiaj, gdy politycy zmieniają poglądy jak rękawiczki, szczególnie przed i po objęciu władzy, takie podkreślenie zachowania umowy między władzą a społecznością zasługuje na rzeczywisty podziw, a honor – gwarant owej umowy – staje się towarem na gwałt poszukiwanym.
Zderzenie kultur
Jest jeszcze jeden ciekawy z naszego dzisiejszego punktu widzenia element owej pierwszej wolnej elekcji. Wielu historyków podkreśla swoiste zderzenie kulturowe pierwszego wybieralnego władcy Polski z rzeczywistością naszej ojczyzny. Odmienność Walezjusza, szczególnie mocno podkreślana w jego stroju i sposobie bycia, była istnym szokiem kulturowym dla naszych pradziadów. Lubiący zbytek, „niewieści styl stroju”, a także niestroniący od towarzystwa młodych mężczyzn władca, był dla społeczności naszego kraju trudnym do zaakceptowania kandydatem na króla. Późniejsze dzieje jego krótkiego władania pokazują, że prawdą jest powiedzenie o niemożności przesadzania drzew, które nie znoszą klimatu danego kraju. Jednakże nasi przodkowie przyjęli go za króla i nie zaglądali do jego alkowy, ale możliwe to było jedynie dzięki temu, że władca ów nie narzucał swojej kultury, lecz szanował podstawy naszego charakteru narodowego i kulturowe podstawy naszej państwowości. Znany z organizowania we Francji zabaw o charakterze cokolwiek homoseksualnym, nie próbował narzucać swoich zachowań i swojego poglądu na świat w imię posiadanej przez siebie władzy i w imię wyższości kultury francuskiej nad polską. Co więcej, gdy uciekał z Polski do Francji, aby objąć schedę po swoim zmarłym bracie, polska szlachta wysłała za nim poselstwo, aby powrócił na zajmowane przez niego stanowisko, bo przecież dobro królestwa było najważniejsze. Mimo więc owego szoku kulturowego, Polacy umieli oddzielać to, co jest prywatnością, od tego, co jest podstawą jedności kulturowej narodu. Ale też nie sprzedawali tej jedności za domniemane czy doraźnie potrzebne koneksje polityczne. Podkreślał to chociażby fakt, że władca Polski musiał być katolikiem. Gwarantowana w paktach elekcyjnych wolność religijna nie była w sprzeczności z owym wymogiem. Król bowiem miał gwarantować jedność kulturową naszego państwa.
Rzeczywistość nam dzisiaj skrzeczy
Dzisiejsza polityka, przesiąknięta doraźnością i walką o elektorat, daleka jest od myśli naszych przodków. Słowo honoru brzmi w naszej rzeczywistości politycznej jak kpina, a działania podejmowane dla przekształcenia naszych kulturowych korzeni ciągle podbudowywane są hasłami o dążeniu do europejskości. Różne marsze dla równości i inne burzące ład kulturowy inicjatywy pokazują, że w tym wszystkim nie chodzi o państwo i naród, ile raczej o budowanie nowego ładu moralnego, który ma znieść to, co jest podstawą naszego dziedzictwa historycznego. Jeśli więc mamy uczyć się czegoś od przeszłości, to może warto zacząć od dbałości o własne korzenie kulturowe i nie sprzedawać ich za cenę miski z „europejską soczewicą”. A polityków nauczyć, że są wartości, których nie wolno im przekraczać.
Ks. Jacek Świątek